Dawna ulica Urzędowa (Amtsstraße), a dzisiejsza ulica Głowackiego (Bartosza) miała w średniowieczu, na swoim północnym odcinku, inny przebieg niż dzisiaj. Biegła ona po zachodniej stronie miasta, od skrzyżowania z wychodzącą z miasta przy Baszcie Francuskiej (Więziennej) drogą w kierunku Nowogardu, Kołobrzegu i Gdańska, aż do skrzyżowania z drogą przy Bramie Stargardzkiej (Stargarder Tor), wiodącą do Stargardu i na południe kraju. Jej przebieg na północnym odcinku przedstawiony jest na poniższej rycinie z 1838 roku. Widoczne są postacie dwóch spacerujących tą drogą osób. Na pierwszym planie, zamiast dzisiejszego stawu - łąka, w trakcie sianokosów. Z prawej strony wyłania się z parku szachulcowy budynek urzędu domeny państwowej.
Chciałbym zwrócić uwagę, jak to już uczyniłem w artykule "Ulica Stargardzka", na widoczną na powyższej ilustracji dużo większą wysokość Baszty Francuskiej, niż dzisiaj, sięgającą wierzchołka dachu nawy głównej kościoła mariackiego. Fakt ten potwierdza również nieco później (w 1846 roku) wykonana litografia, autorstwa E. Sanne. Wieża nie jest przykryta stożkowym dachem, lecz zwieńczona płaskim, zapewne kamiennym sufitem, obwiedzionym wyżej ceglaną balustradą, możliwe że z typowymi przy takim zwieńczeniu wieży, tak zwanymi blankami - prostokątnymi zębami, spełniającymi w trakcie oblężenia miasta, osłonę dla łuczników i strzelców.
Powiedzmy przy okazji o dość przypadkowej nazwie tej wieży jako Baszty Francuskiej, jaka się w powojennej Polsce przyjęła, nawiązującej do zajęcia miasta przez wojska napoleońskie na początku XIX wieku. Jej ostatnie, historyczne nazwy to Baszta Więzienna lub Baszta Jeńców (Gefangenenturm), a później, po śmierci w 1888 roku cesarza Niemiec Wilhelma I - Baszta Wilhelma (Wilhelmsturm). Ostatnia nazwa średniowiecznej, rozebranej w 1866 roku bramy, która przylegała do wieży to Brama Wilhelma (Wilhemstor). Jednakże najstarsze, znane nazwy tej bramy to Nowogardzka (Naugardsche Thor) i Warszowska (Warsowsche Thor). Te same nazwy własne stosowano do wieży. Pobytu wojsk francuskich dawni Maszewianie też nie wspominali dobrze: Francuzi splądrowali miasto, zrobili z kościoła mariackiego magazyn na rekwirowaną od ludności żywność i sprzęt. No, ale trzeba przyznać - przyjęta po 1945 roku, jeżeli nie mało sensowna, to z pewnością w historii miasta niezasłużona nazwa "Baszta Francuska", brzmi bardziej oryginalnie (nie ma w Polsce drugiej wieży obronnej o takiej nazwie), no i bardziej "światowo".
Wracajmy na ulicę Urzędową, zapewne w średniowieczu inaczej zwaną, bowiem urząd (Amt) powstał na niej dopiero pod koniec XVII wieku. Droga ta spełniała w średniowieczu funkcję komunikacyjną w systemie obronnym, pomiędzy murami a zewnętrznym wałem z palisadą. Miasto miało bowiem wówczas dwa pierścienie wałów: wewnętrzny - z kamiennymi murami, i zewnętrzny - z drewnianą palisadą. Przebieg ulicy Urzędowej w całej swojej długości jest dobrze widoczny na powyższym zdjęciu lotniczym Maszewa z 1929 roku - zadrzewiona droga od górnej, lewej strony do dolnej prawej.
W połowie XIX wieku odcinek północny został przeniesiony do wylotu dawnej ulicy Darskiej (Daarzerstraße), później zwaną ulicą Gen. Świerczewskiego, a obecnie ulicą Spacerową, a następnie przedłużono ją do wylotu z dawną Drogą Jabłkową (Apfelweg), a dzisiaj - do terenów stadionu miejskiego. Oto poniżej odcinek ulicy, a właściwie niezabudowanej drogi, od skrzyżowania z ulicą Darżską, w kierunku Drogi Jabłkowej. Jest to fragment nowonabytego zdjęcia Społecznego Muzeum Energetyki w Maszewie. W głębi widoczny jasny budynek Otto Rabe, przy skrzyżowaniu ul. Nowogardzkiej i ul. Goleniowskiej.
Na odcinku od Drogi Jabłkowej (lewy, górny róg) do ulicy Darskiej wiedzie aleja dębowa, Dalej od ulicy Darskiej (dzisiaj Spacerowej) do Domu Dziecka (dzisiaj ul. Głowackiego 5) jest to aleja lipowa, a następnie, do byłego szpitala i octowni (ul. Głowackiego 6), jest to znowu aleja dębowa, Przed szpitalem posadzono świerki i lipy, natomiast ostatni odcinek do ul. Stargardzkiej był obsadzony klonami, z których niewiele tylko okazów przetrwało do dzisiaj.
Oto powyżej widok z około 1900 roku z Góry Zamkowej na początek Amtsstraße, przy jej skrzyżowaniu z ulicą Darżską (Daarzstraße). Zdjęcie ze zbiorów Społecznego Muzeum Energetyki w Maszewie. Widoczne są po lewej stronie ulicy domy, kolejno o numerach 1 (narożny, wraz z zabudowaniem), 2 (w głębi, z zabudowaniem) i po prawej stronie ulicy dom numer 3, który po 1945 roku nosił numer 4. Po obu stronach ul. Darżskiej rozpościerają się jeszcze łąki, dzisiaj już stawy.
Kolejna panorama miasta, z widokiem na północny odcinek dawnej ulicy Urzędowej, pochodzi z pocztówki wydanej w 1918 roku. Powyższa fotografia została wykonana ze wzgórza morenowego, usytuowanego na południe od Góry Zamkowej, które to wzniesienia oddziela dolina rzeczki Stepnicy. Na tym wzniesieniu górował przez kilka stuleci, aż do XIX wieku, wiatrak. Na pierwszym planie, z prawej strony, widnieje park byłej domeny państwowej (Das Amt).
Oto zdjęcie domu z 31 lipca 2008 roku przy ul. Głowackiego 1, na skrzyżowaniu z ówczesną ul. Gen. Świerczewskiego. Przed wojną mieszkał tutaj Hermann Friedrich, który miał niezbyt popularny, ale pożyteczny zawód utylizatora resztek zwierzęcych po uboju i padliny. Był on także rakarzem - wyłapywał bezpańskie psy. Pracował i mieszkał u niego z rodziną robotnik Franz Boldt. Rozrzucane w średniowieczu po polach resztki zwierzęce były jedną z przyczyn szerzących się epidemii, natomiast w czasach nowożytnych dostrzeżono w nich materiał bogaty w proteiny i minerały. Szczątki takie są dzisiaj powszechnie wykorzystywane do produkcji karmy dla zwierząt domowych, a także w produktach spożywczych dla ludzi (czy to lubimy, czy nie), w branży kosmetycznej, higienicznej i czyszczącej. Poniżej wygląd zabudowań gospodarczych z 2011 roku, widziane od strony ówczesnej ul. Gen. Świerczewskiego.
Od strony ul. Głowackiego pozostały fragmenty murów z ciosanego kamienia po budynkach gospodarczych, z widocznym zamurowaniem bramy wjazdowej i miejscami reperacji (zdjęcie z października 2011). Zwróćmy uwagę na widoczną z lewej strony oryginalnego muru, dzisiaj już niespotykaną, wysoką technikę rzemieślniczej obróbki kamienia i spoinowania murów kamiennych.
Przybliżmy szczegóły fragmentu tego muru, powstałego w tak zwanej suchej technice budowy muru (Trockenmauerwerk), z ciosanego kamienia polnego (zdjęcie poniżej ze stycznia 2019). Możemy podziwiać mistrzowski sposób łupania i wygładzania lica kamieni i ich precyzyjne połączenie w ścianie muru, bez zastosowania mokrej zaprawy.
UNESCO, organizacja ONZ wspierająca między innymi ochronę zabytków i dziedzictwa kulturowego na świecie, w 2018 roku wprowadziła na listę pomników kultury niematerialnej także starożytną, a dzisiaj zanikającą sztukę, wiedzę i technikę budowy tak zwanych suchych murów.
Od tej samej ulicy Darskiej widoczne są w głębi zabudowania domu numer 2. Pod tym adresem prowadzone było od dawna, prawdopodobnie od średniowiecza, gospodarstwo ogrodnicze. Przed wojną należało ono do dwóch ogrodników: Ernsta Hildebrandta i Heinza Schucharta, a tuż przed wojną - do rodziny Nimz. Oto jego zdjęcie z 1973 roku (źródło: Siegfried Projahn - "Stadt und Land Massow in Pommern", 1987).
Przybliżmy szczegóły fragmentu tego muru, powstałego w tak zwanej suchej technice budowy muru (Trockenmauerwerk), z ciosanego kamienia polnego (zdjęcie poniżej ze stycznia 2019). Możemy podziwiać mistrzowski sposób łupania i wygładzania lica kamieni i ich precyzyjne połączenie w ścianie muru, bez zastosowania mokrej zaprawy.
UNESCO, organizacja ONZ wspierająca między innymi ochronę zabytków i dziedzictwa kulturowego na świecie, w 2018 roku wprowadziła na listę pomników kultury niematerialnej także starożytną, a dzisiaj zanikającą sztukę, wiedzę i technikę budowy tak zwanych suchych murów.
Od tej samej ulicy Darskiej widoczne są w głębi zabudowania domu numer 2. Pod tym adresem prowadzone było od dawna, prawdopodobnie od średniowiecza, gospodarstwo ogrodnicze. Przed wojną należało ono do dwóch ogrodników: Ernsta Hildebrandta i Heinza Schucharta, a tuż przed wojną - do rodziny Nimz. Oto jego zdjęcie z 1973 roku (źródło: Siegfried Projahn - "Stadt und Land Massow in Pommern", 1987).
Poniżej współczesny jego wygląd (zdjęcie z 2006 roku).
Poniżej widok na ten sam odcinek Amtsstraße z lat 1930-tych. Rozrośnięta już wtedy aleja lipowa przysłania lewą (wschodnią) stronę ulicy, natomiast dobrze widoczny jest po jej prawej stronie dom numer 3, po 1945 roku numer 4. Mieszkał tam z rodziną robotnik na tym gospodarstwie ogrodniczym, Erich Griebenow. Powyżej za tym budynkiem, w głębi za drzewami, stoi nieistniejący dzisiaj, budynek byłej szkoły powszechnej, przy ulicy Książęcej (Fürstenstraße), dzisiaj Kamiennej, a dalej, nieco z lewej, budynek ratusza.
Pozwolę sobie jeszcze zamieścić zdjęcie tego, nie istniejącego już dzisiaj budynku, z października 1964 roku (ze zbiorów Społecznego Muzeum Energetyki w Maszewie). Został on rozebrany, jak informuje pani Marianna Kosmalska, w 1976 roku, z powodu podniesienia poziomu wody w pobliskim stawie, co naruszyło fundamenty domu.
Po prawej stronie ulicy Urzędowej, od strony łąk, kolejny dom stał pod numerem 4. Pod tym adresem mieszkało dwóch robotników: Wilhelm Goese i Friedrich Kahn. Oto nieistniejące już zabudowania na zdjęciu z 1900 roku (z lewej strony), ze zbiorów Społecznego Muzeum Energetyki w Maszewie. W głębi, z prawej strony, budynek szpitala.
Zbliżamy się do najbardziej "utytułowanego" adresu - Amtsstraße 5, przy którym stał kiedyś maszewski "pałac Buckingham", czyli siedziba rodu barona Wolfganga von Everstein (1538-1592). Używam tutaj nazwiska tego saksońskiego rodu w brzmieniu "von Everstein", chociaż niektórzy jego członkowie posługiwali się nazwiskiem von Eberstein. Nawet dzisiejsza ulica F. Chopina nazywała się pierwotnie Ebersteinstraße. Rozbieżności te, które do dziś próbują rozwikłać historycy, mogą moim zdaniem wynikać z tego, iż pierwotna linia rodowa von Eberstein powstała na początku XII wieku w północnej Frankonii, w rejonie gór Rhön, skąd jeden z potomków przeniósł się do Saksonii, dzisiaj powiat Holzminden, tworząc nową gałąź rodową pod nazwiskiem von Everstein. Dzisiejsza wioska Wojcieszyn koło Nowogardu, to dawny Eberstein.
Jeszcze pół wieku temu miejsce to, w formie stylowych zabudowań "Domu ogrodnika" i w układzie architektury parkowej, zachowało ślady dawnej elegancji. Oto jego współczesne szczątki (zdjęcie z 25 lipca 2010).
Do dzisiejszego wyglądu tego zabytku za chwilę powrócimy, ale trzymając się chronologii, wróćmy do końca XIX wieku, kiedy na tym miejscu stały zabudowania tak zwanej domeny (Das Amt) - zarządu państwowego nad byłym majątkiem rodowym Eversteinów.
Poniższa ilustracja jest częścią pocztówki, datowanej 3.06.1899. Zwraca uwagę dobrze pielęgnowana, bogata, w części egzotyczna roślinność. Budynek zbudowany został prawdopodobnie w drugiej połowie XVII wieku, w stylu klasycystycznym, z charakterystycznym portykiem - gankiem kolumnowym. Ozdabiała go attyka - ścianka ponad górnym gzymsem budynku, nad wejściem głównym, zwieńczona czterema, połączonymi balustradą, wazonami. Można sądzić, że pod koniec XIX wieku zachował on swoją pierwotną, klasycystyczną formę, jaką nadał fundator pałacyku, ostatni hrabia z linii maszewskich Eversteinów - Ludwig Christoph von Everstein (1593-1663). Forma ta, już z zapuszczonym ogrodem, przetrwała do końca lat 1920-tych, kiedy został rozbudowany na potrzeby sierocińca.
Posiadłości maszewskich Eversteinów w roku 1523, jak je opisał w rejestrze spadkowym (Erbregister) hrabia Ludwig von Everstein w 1580 roku, obejmowały poza samym miastem, następujące wioski: Bielice (Wittenfelde), Jarosławki (Rigendorf, później Neuendorf), Radzanek (Resell, później Resehl), nieznana wieś pod nazwą Rumshagen, Łęczyca (Lentz, później Lenz) i inna, nieznana wieś Lentze, która w 1520 roku należała do rodziny Wejherów (Weiher, Weyherr, Weyer, Weiger, Weger) z Małkocina (Mulkentin).
Maszewski dwór Eversteinów po zakończonej w 1648 rok wojnie trzydziestoletniej był w opłakanym stanie. Jak odnotowuje August Barkfnecht w swojej kronice "Geschichte Wittenfeldes und des Landes Massow" z 1922 roku, "... prawie wszystkie budynki były zburzone do fundamentów. Ludwik Krzysztof von Everstein wybudował na nowo tylko swoją rezydencję. Przy niej stał budynek kancelarii i zabudowania gospodarcze. W majątku mieszkał zarządca, którego budynek w połowie zajmowała obora, a w niej 19 sztuk bydła, w tym 16 krów mlecznych. Koni w ogóle nie było, orkę wykonywano wołami". Być może ten, dzisiaj już nieistniejący budynek mieszkalno-gospodarczy, przetrwał jeszcze do 1890 roku, jaki jest widoczny w czerwonej obwódce na poniższym fragmencie mapy z tamtego roku.
Oto herb rodowy von Eversteinów, ze srebrnym lwem w złotej koronie. Sylwetka lwa została w XVI wieku przeniesiona do herbu Maszewa, która w tej formie dotrwała do końca II wojny światowej. W herbie polskiego Maszewa zmieniono kolor lwa ze srebrnego na złoty. O historii tego rodu w Maszewie i na Pomorzu można więcej się dowiedzieć z artykułu "Królewscy potomkowie w dawnym Maszewie".
Pomorska gałąź von Eversteinów (w linii męskiej) wymarła w 1663 roku. Od 1664 roku ich posiadłość maszewska była przejściowo we władaniu Jadwigi Eleonory, od 1652 roku po mężu - zu Wied, jedynej córki po zmarłym Ludwiku Krzysztofie von Everstein. Posiadłość ta, określana w dokumentach jako Hrabstwo Maszewskie (Massowische Graffschaft) obejmowała Maszewo, Bielice i Radzanek. W rejestrze z 1628 roku księstwo pobierało stąd podatki od następujących posiadłości: Maszewo - dwa młyny i owczarnia z trzema pachołkami; Bielice - 24 małe łany (Hackenhufen) i gospoda; Radzanek - gospoda. Jeden mały łan to 15 dawnych morgów, a dzisiaj 9,82 ha.
Po długotrwałych sporach prawnych, trzy dekady później, majątek ten został ostatecznie upaństwowiony. Urząd domeny królewskiej w Maszewie (Königliche Amt Massow) powstał w 1694 roku, po upaństwowieniu byłych posiadłości wygasłej pomorskiej linii rodu Eversteinów i po śmierci w 1684 roku ostatniego księcia pomorskiego Ernesta Bogusława von Croy - spadkobiercy majątków rodu Everstein Naugard-Massow.
W imieniu władzy królewskiej zarząd nad tą posiadłością objął Dubislav Gneomar von Natzmer (1654-1739). Podaję link do Wikipedii angielskiej, bo polska Wikipedia nie uważa tej postaci za godną zainteresowania, w odróżnieniu od edycji w innych językach (niemiecki, czeski, angielski, francuski, hiszpański, a nawet arabski). Arabowie, ale nie Polacy mogą dowiedzieć się ze swojej Wikipedii o pomorskim szlachcicu. Warto przybliżyć tutaj chociaż trochę tą postać, bowiem w odróżnieniu od saksońskich Eversteinów szlachecki ród Natzmerów zrodził się na Pomorzu i to jeszcze wśród rycerstwa słowiańskiego. Do dzisiaj na Pomorzu zachowały się pochodzącego od tego rodu toponimy: Nacmerz (Natzmersdorf) koło Reska i Naćmierz (Natzmershagen) koło Sławna.
Założyciel tego starego, pomorskiego rodu, z łacińska nazwany Nacmarus, został wymieniony w 1209 roku jako kasztelan grodu w Dyminie (obecnie Demmin). W innym dokumencie z 1228 roku wymienieni są bracia Mirosław (Miroslaus) i Andrzej (Andreas) Natzmer, jako kasztelanowie księcia pomorskiego. W kolejnych dokumentach jego słowiański rodowód ukryty był pod zlatynizowanymi imionami Nacimarus i Nacimer. Na przełomie XIII/XIV wieku, już jako Natzmerowie (Naczmerus), pojawiają się w dokumentach związanych z Kołobrzegiem i Bukowem Morskim koło Darłowa. W XV i XVI wieku dwaj przedstawiciele tego rodu zostali mianowani przez władców Pomorza (kolejno Bogusława X i Barnima IX) na landwójta słupsko-sławieńskiego. Inny szlachcic z tego rodu, Joachim von Natzmer związał się z Polską i w 1531 roku został powołany przez króla Zygmunta Starego na dożywotni urząd starosty Drahimia i Czaplinka. Są inne, starosłowiańskie imiona z rdzenien nacz-, na przykład Naczerad, Naczek, Naczepluk, pochodzące od słów "na czele", w sensie przywódcy, stąd także słowo "naczelnik".
Wracajmy do Dubisława Gneomara von Natzmer - zarządcy posiadłości po Eversteinach w Maszewie i Nowogardzie. Jego drugą (po zmarłej w 1688 roku Sophie von Wreech) małżonką była od 1704 roku, pochodząca z Łużyc, Charlotte Justine z domu Gersdorff (1675-1763). Została wcześniej wdową po pierwszym mężu Georgu von Zinzendorf, zmarłym w 1700 roku. Oto archiwalne zdjęcie pierwszego małżeństwa Charlotty (źródło: "God's Generals: The Missionaries", Sarasota (USA), 2014). Jej matka, Henriette Catharina von Gersdorff (1648-1726), pobożna i wysoko wykształcona (np. korespondowała po łacinie z Gottfriedem Leibnizem, filozofem), była wielką propagatorką języka słowiańskiego na Łużycach.
Oficjalny tytuł Dubisława Gneomara von Natzmer w Nowogardzie i Maszewie brzmiał "Amtshauptmann", czyli gubernator. Urodził się w 1654 roku w Chociminie (niem. Gutzmin) koło Polanowa, zmarł w 1739 roku w Berlinie, dochodząc w armii pruskiej do stanowiska marszałka polnego. Ciekawy jest fakt, że jego matka, Barbara von Weyher (Weyer), z Nowęcina (niem. Neuhof) koło Łeby, pochodziła z rodu, którego zachodniopomorska gałąź (z Małkocina), ufundowała pod koniec XV wieku murowaną kaplicę św. Jerzego w Maszewie. Więcej na ten temat traktuję w artykule "Szpital i kaplica św. Jerzego".
Ze źródeł historycznych wynika, że kierował domeną nowogardzko-maszewską przez kilkanaście lat. Więcej o królewskim zarządcy Nowogardu i Maszewa można byłoby się dowiedzieć z wydanej przez hrabinę Eufemię Ballestrem w 1881 roku książki, zatytułowanej "Wspomnienia barona Dubislawa Genomara von Natzmera, feldmarszałka królewskiego Prus, oficjalnego gubernatora Nowogardu, Maszewa, Friedrichsburga i Telsowa; prałata Kołobrzegu; Kawalera Królewskiego Pruskiego Wysokiego Orderu Orła Czarnego" (Memoiren des Freiherrn Dubislaw Genomar von Natzmer, Königlich Preußischen Feldmarschalls, Amts-Hauptmann zu Neugard, Massow, Friedrichsburg und Telsow; Prälat zu Kolberg; Ritter des Königlich Preußischen hohen Ordens vom schwarzen Adler).
Domena maszewska obejmowała 15 wsi: Dąbrowica (Damerfitz), Darż (Daarz), Sokolniki (Falkenberg), Łęczyca (Lenz), Jarosławki (Neuendorf), Bagna (Pagenkopf), Redło (Pflugrade), Przemocze (Priemhausen), Radzanek (Resehl), Rożnowo (Rosenow), Jenikowo (Hoher Schönau), Warchlinko (Klein-Warchlin), Korytowo (Walsleben), Wyszomierz (Wismar), Bielice (Wittenfelde), oraz 11 folwarków, 5 rewirów leśnych i 8 młynów wodnych i wiatraków. Przy urzędzie domeny znajdował się też jeden z tych 11 folwarków, o powierzchni 1100 morgów i 83 prętów (1100 Morgen 83 Ruthen), czyli 346 hektarów.
Do folwarku maszewskiego należały, położone w dolinie rzeczki Stepnicy dwa stawy rybne: Domowy (Hausteich) i Młyński (Mühlenteich), zwany też Jedwabnym (Zindelteich), o czyn wspomniałem w artykule Ulica Stargardzka. Ta druga nazwa zanikłego już dzisiaj Stawu Jedwabnego mogła mieć związek z hodowlą jedwabników w Maszewie, ale to temat do dalszego zbadania.
Urząd domeny państwowej działał w Maszewie do 1825 roku. Drugim, znanym nam zarządcą domeny był Friedrich Gottlieb Jahn, królewski urzędnik sprawujący zarząd w ostatnich dwóch dekadach XVIII wieku. Sławnym w historii Maszewa stał się jednak jego i jego żony Friederike Caroline, z domu Breetz, syn Johann Leopold Jahn - oficer huzarii i bohater w obronie Pomorza przed najazdem wojsk Napoleona. Urodził się w Maszewie 18 czerwca 1778 roku, a rozstrzelany przez nieprzyjaciela, wraz z dziesięcioma innymi oficerami, w Wesel nad Renem 16 września 1809 roku.
Oto ilustracja tego wydarzenia, z publikacji "Die Erschießung der 11 Schill´schen Offiziere in Wesel 1809" z 1933 roku. Johann Leopold Jahn był żonaty z hrabiną Johanną Friederike von Pappenheim. Para miała sześcioro dzieci, ostatnie - jak donoszą kroniki, w chwili jego śmierci było jeszcze karmione piersią matki. Brał udział w wojnie francusko-pruskiej od 1806 roku, ostatnio jako adiutant Ferdynanda von Schilla, dowódcy pułku huzarów.
W 1825 roku posiadłość zlikwidowanej domeny państwowej przy ulicy Urzędowej nabył baron Theodor Constantin von Kärsten (urodzony 23-05-1779 w Wusterhagen, koło Stralsundu), emerytowany pułkownik armii pruskiej. Po jego śmierci w Maszewie 18-08-1834 (pochowany został na cmentarzu przy kaplicy św. Jerzego), mieszkała tam wdowa po nim i dalsza rodzina.
Kolejnym właścicielem majątku byłej domeny była prawdopodobnie rodzina von Bardeleben. W Maszewie bowiem osiadł w 1796 roku, urodzony w 1755 Gustav Ludwig von Bardeleben (zm. w Maszewie w 1832), pułkownik w stanie spoczynku (Oberstlieutnant a. D. - außer Dienst), ostatnio w pułku dragonów (Dragoner-Regiment Nr. 12, von Brüsewitz). Jego małżonką była Louise Gräfin von Küssow (zm. w Maszewie w 1815). Pierwsza wzmianka o rodzie Küssow pojawiła się w dokumencie z 1336 roku (Nicolaus Küssow). Pochodzący z Pomorza przedodrzańskiego Heinrich von Küssow, był radcą księcia pomorskiego Bogusława VI (1354-1393).
Ich synem był Johann Carl Ludwig von Bardeleben, ur. w Maszewie w 1788, porucznik (Premier-Lieutenant) żandarmerii konnej. Ożenił się w Maszewie w 1816 roku z Friederike Louise Wilhelmine König, ur. w Maszewie w 1784, zm. w 1847. Mieli syna o imionach Gustav Heinrich Carl, ur. w Maszewie w 1822, zm. w 1879. Służył jako major w pułku dragonów (Dragoner-Regiment Nr. 12, von Bieberstein). Około 1840 roku wyprowadził się z Maszewa do Szczecina. Wpomnijmy jeszcze, że urodzona w Maszewie w 1796 roku Caroline von Bardeleben, wyszła za mąż za Karla Friedricha Kloera, właściciela majątku Marzdorf (obecnie Marcinkowice), koło Wałcza.
Dodajmy tutaj, że spolszczony Jan Krzysztof Bardeleben (1688–1748) był majorem w wojsku pruskim, a od 1717 roku podpułkownikiem w wojsku polskim, w Regimencie Gwardii Pieszej Koronnej, od 1735 r. w Drugim Regimencie Pieszym Koronnym im. Królewicza, w stopniu generała majora. Poprzez uznanie przez Polskę jego niemieckiego szlachectwa, ród Bardeleben uzyskał tak zwany indygenat i stał się również polskim herbem szlacheckim.
Pomimo, że posiadłość już dawno nie była państwowym majątkiem, to historyczna nazwa "Das Amt" pozostała w użyciu przez dalsze niemal sto lat, niezwiązana z nowymi właścicielami i funkcjami tego obiektu. innym, znanym właścielem byłej domeny w Maszewie stał się żydowski kupiec Moses Behrendt, który 18 maja 1870 roku nabył majątek za sumę 24.015 talarów. Być może do jego siostry należał odkryty na byłym cmentarzu żydowskim nagrobek pewnej Lizy Moses z domu Behrendt (1840-1913), o czym wspominam w artykule "Ulica Stargardzka (Stargarderstrasse)".
Jak wynika to z literatury źródłowej ("Landbuch des Herzogthums Pommern und des Furstenthums Rugen", 1874), był to dobry interes dla M. Behrendta, bowiem już w 1871 roku sprzedał on posiadłość "z czystym zyskiem 4.985 talarów".
Nabywcą był Carl Wilhelm von Lettow-Vorbeck (1798-1877). Jego pierwszą żoną była Henriette von Puttkamer (1789-1824), którą poślubił w Pęzinie (Panzin) pod Stargardem w 1819 roku. Po szybkim owdowieniu, 21 czerwca 1825 roku w Maszewie, poślubił Heloise Alexandrine Gottliebe, z domu von der Groeben (na zdjęciu obok z około 1880 roku). Urodziła się w Maszewie 31 października 1808 i tutaj zmarła 1 marca 1882. Jej ojcem był Wilhelm Heinrich Otto von der Groeben (1783-1815). Heloise pochodziła z rodziny von der Groeben, zaliczanej do dwunastu najstarszych rodów szlacheckich w Saksonii. Dwaj bracia Adam i Günter von der Groeben zginęli po stronie krzyżackiej w Bitwie pod Grunwaldem.
Osiedlona w Prusach Książęcych na przełomie XIV/XV wieku gałąź rodu Groebenów już w XVI wieku związała się kulturowo i politycznie z Polską. Otto von Groeben stanął na czele opozycji antybrandenburskiej, która zawiązała się tam po oddaniu Prus w 1577 roku przez Stefana Batorego - króla Polski, ale nie króla polskiego, we władanie Habsburgom. Ta błędna decyzja Batorego miała okazać się tragiczną w skutkach nie tylko dla Polski, ale i Europy, bowiem po likwidacji Zakonu Krzyżackiego w 1525 roku pozwoliła Niemcom odzyskać kontrolę polityczną nad Prusami i kontynuować ich ekspansję na wschód aż do II wojny światowej.
Friedrich von der Groeben (1645–1712) służył w armii polskiej. Był w 1675 roku wysłannikiem króla Jana III Sobieskiego na Krym, do chana tatarskiego Selima Gereja. W 1683 roku walczył u boku polskiego króla w randze pułkownika, jako dowódca regimentu cudzoziemskiego, w bitwie pod Wiedniem. Później awansował w wojsku polskim do pozycji generała majora. Jeden z paradnych namiotów tureckich, zdobyty pod Wiedniem przez wojska Groebena, znajduje się w zbiorach berlińskiego Deutsches Historisches Museum.
Bratanek Fryderyka, Abraham von der Groeben, zginął w bitwie pod Wiedniem. Ród Groebenów za zasługi dla Królestwa Polskiego uzyskał w Polsce te same prawa, co szlachta polska. Pałac po siedzibie "prusko-polskiej" odnogi rodu do dziś zachował się w miejscowości Łabędnik na Mazurach. Nad wejściem do niego umieszczony jest herb rodowy i dewiza "Czcijcie tylko Boga" („Gott allein die Ehr“). Oto z boku herb Friedricha von der Groebena z jego grobowca w Łabędniku (źródło: Muzeum w Kętrzynie, foto: R. Zakrzewski).
Poniżej jeszcze jeden wizerunek herbu rodu von der Groeben (źródło: "Abbildung der Wappen derer von Friedrich Wilhelm II, König von Preussen", in den Fürsten, Grafen, Freyherrn, und Adelstane erhobenen Personen und Familien", 1788).
Właściwy herb rodowy to ten na szyldzie z włócznią i pazurem orła czerwonego. Ród ten uzyskał w 1786 roku od króla Prus tytuł hrabiowski, a godło powiększone zostało o dwa orły i biało-czerwony kapelusz pielgrzyma. Godność ta przypadła Ottonowi Friedrichowi von der Groeben, młodszemu bratu Friedricha "spod Wiednia", za jego udaną wyprawę do Gwinei w 1682 roku, gdzie założył pierwszą kolonię niemiecką we Afryce. Wcześniej odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Jego grobowiec znajduje się w katedrze w Kwidzynie.
Od strony męża tej Maszewianki, ród von Lettow-Vorbeck miał również utytułowaną historię. Należał on do starej szlachty, osiadłej w XIII wieku na Pomorzu Przedodrzańskim (Vorbeck, Vorpommern), a od XIV wieku na Pomorzu Zachodnim (okolice Reska, Czaplinka i Miastka), w następnych wiekach rozproszonych także na Litwie i w Polsce. Oto korespondencja z 1914 roku, kierowana do rodziny Lettow Vorbeck, zamieszkałej w Hoffelde (dzisiaj Dargomyśl, między Łobzem i Nowogardem).
Było to małżeństwo Bernda von Lettow-Vorbeck ze szlachcianką polskiego pochodzenia Edytą Korwin-Wierzbicki (w niemieckiej pisowni: Editha von Corvin-Wiersbizki). Jej ród wywodził się spod Łomży i Olecka. Ich syn, Gerd Bogislav von Lettow-Vorbeck (1902-1974) był pisarzem, myśliwym i redaktorem w wydawanym od 1894 roku, magazynu łowieckiego "Wild und Hund". Oto dawna posiadłość tej rodziny w Hoffelde (fotografia z 1914 roku, wydawca: A. Rogorsch, Gdańsk; źródło: Ansichtskarten-Lexikon.de).
Przodkowie rodu von Lettow pomagali w XIV wieku książętom litewskim Witoldowi i Olgierdowi w walkach z Krzyżakami. Od tamtego czasu przybrali, pochodzące od nazwy "Litwa" nazwisko Lettow. Na marginesie, matka twórcy polskiego hymnu - Jana Henryka Dąbrowskiego, to Zofia Maria Lettow-Vorbeck.
Kierujący domeną w Maszewie Carl Wilhelm i Heloise von Lettow-Vorbeck mieli dziesięcioro dzieci, urodzonych w Maszewie lub Węgorzycach (Wangeritz), kolejno: 26-03-1826 (Maszewo) Rüdiger Wilhelm (zm. w Węgorzycach 22-10-1889); 9-12-1827 (Węgorzyce) Malwine Heloise; 15-12-1829 (Maszewo) Elise Alexandrine (zm. w Nowogardzie 10-04-1922); 19-12-1830 (Węgorzyce) Anna Jenny (zm. w Eberswalde 9-07-1913); 26-04-1832 (Węgorzyce) Paul Carl (zm. w Berlinie 30-05-1919); 19-07-1834 (Węgorzyce) Jenny Christiane Heloise (zm. w Rostoku 31-07-1914); 22-12-1835 Moritz Eduard (zm. 6-06-1920); 2-02-1837 (Węgorzyce) Max Friedrich (zm. w Szczecinie 7-10-1912); 28-05-1838 (Węgorzyce) Kurt Gustav (zm. w Schönow, Kr. Randow 24-04-1917); 24-07-1839 (Węgorzyce) Bernd Wilhelm (zm. w Wörth an der Sauer, Alzacja 6-08-1870).
Warto też dodać, że ich córka, Malwine Heloise von Lettow-Vorbeck, urodzona w 1827 roku w Węgorzycach, koło niedalekiej od Maszewa Osiny (Schönhagen), w 8-09-1848 roku w Kulicach (Külz) wyszła za mąż za Bernharda von Bismarck (1810-1893), starszego brata Ottona von Bismarck (1815-1898) - przyszłego kanclerza Niemiec. Zmarła w Kulicach koło Nowogardu w 1904 roku.
Dziewiątym dzieckiem, a piątym synem, był urodzony w Węgorzycach w 1838 roku Kurt. Z jego, zawartego w Hamburgu w 1868 roku, małżeństwa z Elisabeth Vorwerk urodziła się 26-05-1868 roku Agnes Heloise Christiane, spadkobierczyni rodzinnego pałacu w Wangeritz (Węgorzycach).
Oto powyżej pałacyk rodziny von Lettow-Vorbeck z początku XX wieku. Zamieszkiwała go wówczas, Agnes von Lettow-Vorbeck (źródło: pocztówka z 1911 roku, Allegro archiwum). Ostatnią jego właścicielką była Elisa von Bismarck, córka Agnes.
W Węgorzycach urodził się także syn Carla i Heloise - Paul Karl von der Lettow-Vorbeck (1832-1919), przyszły generał piechoty, dowodzący jednostkami wojskowymi w Gdańsku i Toruniu, a także w nadreńskim landzie Saary. Paul Emil von Lettow-Vorbeck (1870-1964), syn tego ostatniego, był w czasie I wojny światowej legendarnym dowódcą w niemieckiej kampanii w Afryce wschodniej. Dowodził armią w pełni zintegrowaną z miejscową ludnością, której nie pokonała koalicja 20-krotnie liczniejszej armii państw kolonialnych - Anglików, Hindusów, Belgów i Portugalczyków. Anglicy nazwali go "Lwem Afryki" i "Cesarzem Afryki". Oto jedno z licznych wydań książkowych, opublikowane w Londynie w 2017 roku.
Ale jest jeszcze, szczególne połączenie historii jednej z gałęzi rodu Lettow-Vorbeck z potomkami założycieli grodu i miasta Maszewa, z rodem Massowów. Będąca w prostej linii potomkiem rycerza Konrada z Maszewa Anna von Massow, córka Mickesa III von Massow (zm. około 1544) i Kathariny von Wolden, wyszła za mąż za przedstawiciela rodu von Lettow, o nieznanym nam imieniu.
Nie znamy też stron rodzinnych Anny von Massow. Należy przypuszczać, że były to ziemie w lennie któregoś z rodziców. Mickes von Massow pochodził z Wusseken, których na Pomorzu jest aż trzy: dzisiejsze Osieki koło Sianowa, Osieki koło Bytowa oraz Osieki koło Kępic. Te ostatnie wydają się najbardziej prawdopodobną siedzibą tego szlachcica. Rodzina von Wolden posiadała w tamtych czasach liczne lenna, głównie w pobliżu miast Białogard, Szczecinek i Kamień, takich jak Koniewo (Kunow) koło Kamienia - od 1563 do 1723 roku, Karkowo (Karkow) koło Chociwla, Łąkowo (Lankow) i Łośnica (Lasbeck) koło Białogardu, Ostrowice (Wusterwitz) koło Drawska i Ostre Bardo (Wusterbarth) koło Połczyna.
Oto poniżej zdjęcie pałacyku z 1890 roku, a więc osiem lat po śmierci właścicielki (foto: "Massower Anzeiger").
Poniżej to samo ujęcie budynku domeny (Amtsgebäude), jako fragment rysunku na kartce pocztowej Pozdrowienie z Maszewa (Gruss aus Massow), datowanej 3.03.1898. U progu rozpowszechniającej się wtedy techniki fotograficznej nadal popularne były jeszcze wówczas kolorowane ilustracje, w formie pocztówek reklamowych.
Kolejne zdjęcie zostało wykonane od strony murów miejskich w kierunku zachodnim, na fotografii z 1909 roku (foto: wydawnictwo Gustav Heberle). W głębi po prawej stronie widoczna polna droga do Darża, zaczynająca się w mieście od ulicy Darskiej (Daarzerstraße).
Po szczegółowej analizie powyższej fotografii oraz kierunku i wysokości, z której ją wykonano, dochodzimy do wniosku, że miejscem, w którym ustawiony był aparat fotograficzny, to okna od strony podwórka na piętrze budynku, przy dzisiejszej ulicy Kamiennej 17 (na pierwszym planie), jak na poniższym, edytowanym zdjęciu z 2013 roku.
Oto poniżej pocztówka z 1905 roku, ze zdjęciem domeny ozdobionym motywami kwiatowymi. Na pierwszym planie aleja lipowa i widoczny za nią mur kamienny wzdłuż ulicy Urzędowej. Aleję tą, wiodącą od jej posiadłości przy Urzędowej 5 do ulicy Darskiej, posadziła około 1880 roku Heloise von Lettow-Vorbeck.
Poniższa kolorowana fotografia, pochodzi z około 1880 roku. Pięknie wypielęgnowany ogród różany przed wejściem głównym do budynku. Należy sądzić, że to Heloise von Lettow-Vorbeck, z domu von Groeben - właścicielka posiadłości po byłej domenie państwowej, prezentuje się na pierwszym planie w czarnym stroju, z krzyżem na piersiach.
To samo zdjęcie poniżej, ale już w stylizowanych ramkach i z pewnym fotomontażem: usunięto postać kobiety z pierwszego planu. Edytowana w ten sposób kopia powyższej fotografii, w formie obrazu, wisiała około 1920 roku w pozarodzinnym, być może publicznym miejscu, jak urząd miasta, gdzie istotny był widok samego budynku dawnej, historycznej domeny, a nie wizerunek jednej z jego późniejszych właścicieli, kiedy obiekt nie był już domeną państwową (Amt).
Pałacyk domeny państwowej w Maszewie ma swojego architektonicznego, co prawda nie sobowtóra, ale nie tak dalekiego kuzyna - w postaci dawnego dworku w Schönhof, niedaleko Szwerina (Schwerin). Ten klasycystyczny pałacyk (fotografia poniżej, źródło: Gutshäuser und Schlösser in Mecklenburg-Vorpommern) był od XVI do połowy XIX wieku siedzibą hrabiów słowiańskiego pochodzenia, von Bassewitz. Zdjęcie wykonano już po opuszczeniu domu przez pierwotnych właścicieli, kiedy to następcy dokonali wielu przeróbek, m.in. zamurowano niektóre okna. Dzisiaj to już zdeformowana półruina. Na marginesie, dawną nazwę Schönhof nosiło także dzisiejsze podmaszewskie osiedle Wisławie.
Nas intrygują te trzy wysokie, łukowate okna, jakie były również w maszewskim pałacyku, w głównym salonie na piętrze. Zachęcają, aby spróbować chociaż trochę wczuć się w atmosferę tego, jeszcze w XIX wieku szlacheckiego domu.
Jako pewną inscenizację proszę potraktować widok tego wnętrza, oparty na stylizowanym zdjęciu ze współczesnej ruiny pałacyku w Schönhof. Zajrzyjmy do środka - tak oto, jak w Schönhof (na podstawie fotografii z 2012 roku), mógł wyglądać salon hrabiów Lettow-Vorbeck z Maszewa, ostatnich właścicieli przed przebudową na dom dziecka.
19 stycznia 1921 przybyła do Maszewa delegacja z Berlina w celu zapoznania się z ofertą sprzedaży byłej posiadłości rodu von Lettow-Vorbeck, a 1 sierpnia 1921 rada miasta Berlina zatwierdziła jej zakup na cele przyszłego państwowego domu dziecka. 15 sierpnia 1921 przeprowadził się z Berlina do Maszewa, wraz z żoną i dwojgiem dziećmi, inspektor wychowawczy Friedrich Luley, któremu powierzono organizację i kierownictwo sierocińca.
W pierwszych kilku latach, w cokolwiek
zaniedbanym budynku byłej domeny i późniejszego pałacyku szlacheckiego (zdjęcie poniżej), z usuniętymi ozdobnymi elementami na szczycie attyki, z wykarczowanym już ogrodem, działała ochronka, przytułek dla dzieci.
Obiekt został przejęty w zarząd przez fundację sióstr zakonnych z Berlina pod nazwą "Geschwister Schwimmersches Waisenhaus für arme Kinder der Stadt Charlottenburg" (Sierociniec sióstr Schwimmer dla biednych dzieci w mieście Charlottenburg). Fundacja pod tą nazwą powstała na mocy otwartego w dniu 7 maja 1907 testamentu Marii Zofii Amandy Schwimmer, po jej śmierci w dniu 6 kwietnia 1907. Po włączeniu 1 października 1920 tego miasta w obręb administracyjny Berlina, nazwa fundacji została skorygowana na: "Geschwister (Schwimmersches) Waisenhaus der Stadt Berlin", czyli "Sierociniec sióstr (Schwimmer) miasta Berlina".
Sierociniec uruchomiono 1 stycznia 1922, kiedy to przyjęto pierwszych dziesięcioro dzieci. Z końcem 1923 roku w ochronce przebywało już 37 podopiecznych. Oto ten obiekt na dwóch kolejnych zdjęciach z 1923 roku, z jego mieszkańcami i pracownikami.
Dzieci z kierownikiem F. Luleyem i wychowawcami w trakcie zabawy w przyległym parku. Z prawej strony młode drzewo cisu, które widoczne jest na współczesnym zdjęciu w dalszej części artykułu.
Przytułki dla dzieci i domy dziecka miały w Niemczech długą i bogatą tradycję. Poniższa ilustracja przedstawia XIX-wieczny dom dziecka w Lubece (autor: Gotthard Kuehl).
Wielką atrakcją nie tylko architektoniczną, ale i edukacyjną dla dzieci, zbudowaną za czasów Heloise von Lettow-Vorbeck, był tak zwany "pszczeli dom" (Bienenhaus), czyli pasieka, ulokowany w niezwykle oryginalnej, zaprojektowanej w tym celu, ośmiokątnej, trzykondygnacyjnej wieży, z dachem w stylu nawiązującym do chińskiej pagody, zwieńczony wiatrowskazem z kogutem. Ule umieszczone zostały w niektórych oknach, a dostęp do nich był klatką schodową wewnątrz budynku. Poniższa fotografia pochodzi ze zbiorczej widokówki z 1928 roku.
Długo poszukiwałem w Niemczech i w Polsce podobieństw architektonicznych maszewskiej "wieży" z ewentualnymi obiektami o tym samym przeznaczeniu. Profesor Hermann Stever, kierujący Privatwissenschaftliches Archiv Bienenkunde (Prywatne Naukowe Archiwum Pszczelarstwa) w Landau in der Pfalz, koło Karlsruhe, wspomniał mi, że znał w dzieciństwie rodzinę von Groeben, z której pochodziła Heloise von Lettow-Vorbeck z Maszewa.
Nie znalazłem jednak żadnej analogii, albo nawet dalekiego odpowiednika pasieki w tego rodzaju wieży. Można więc powiedzieć, że maszewski zabytek - jako obiekt oryginalnie zaprojektowany i zbudowany jako pasieka, jest obiektem wyjątkowym zarówno w historii Niemiec, jak i Polski.
Dotarłem za to do źródła ikonograficznego, które mogło stanowić dla Heloise von Lettow-Vorbeck - pomysłodawczyni i inwestora w końcu lat 1870-tych w tego rodzaju obiekt, które prawdopodobnie zainspirowało maszewską szlachciankę do budowy tego ekstrawaganckiego "pszczelego domu". Był to, wydany w 1849 roku w Nowym Jorku podręcznik dla pszczelarzy, zatytułowany "The American bee keeper's manual", który zawiera poniższą rycinę.
Moim zdaniem ta romantyczna, ośmioboczna altana z zadaszeniem w stylu orientalnym, mogła zainspirować panią Lettow-Vorbeck do zlecenia architektowi budowy trzykondygnacyjnej wieży z przeznaczeniem na pasiekę.
Związek człowieka z pszczołami, jak to dokumentują malowidła naskalne
w grotach w Hiszpanii, trwa już co najmniej od 12 tysięcy lat.
Średniowiecze było szczytowym okresem rozwoju pszczelarstwa (ilustracja poniżej: Zeidelmuseum, Feucht, koło Norymbergi); z uwagi na
produkcję miodu pitnego i wosku do świec, rozwijanym zwłaszcza w
klasztorach.
Być może pszczele pasieki na terenie domeny państwowej w Maszewie miały długą tradycję, sięgającą czasów pierwszych właścicieli tej posiadłości, czyli rodu von Eversteinów. Maszewska odnoga rodu powstała w latach 1481-1509, kiedy bracia Georg V i Wolfgang von Everstein przejęli w lenno Ziemię Maszewską od księcia pomorskiego, Bogusława X. W 1576 roku, syn Georga V, Wolfgang II von Everstein - Massow, zamieszkał w tej posiadłości z poślubioną w tym roku Anną von Lippe - Detmold. Heloise von Lettow-Vorbeck mogła po prostu kontynuować pszczelarską tradycję po Eversteinach i domenie państwowej, zamieniając klasyczne pasieki w formie ustawionych obok siebie uli na "pszczeli pałac", do którego przeniesiono ule.
Jak widać na poniższej ilustracji z 1578 roku, której autorem jest Flamand, Jan van der Straet, pszczelarstwo było już w XVI wieku dobrze rozwinięte (miedzioryt, źródło: Herzog Anton Ulrich-Museum, Braunschweig). Zanim budowa uli i cała sztuka pszczelarska została opanowana, w średniowieczu uprawiano bartnictwo, czyli chowanie rojów pszczół w specjalnie do tego wydrążonych dziuplach drzew.
Maszewską szlachciankę, Heloise von Lettow-Vorbeck z domu von der Groeben, moglibyśmy uznać za jedną z
prekursorek ochrony pszczół, które - jak dzisiaj sobie to uświadamiamy,
zagrożone są wyginięciem. Obiekt ten
spełniał funkcję pasieki chyba tylko do połowy lat 1920-tych, kiedy
dobudowano do wieży "dom ogrodnika", a jej wnętrze zmieniło funkcje na
mieszkalne, na co wskazywałaby wymieniona stolarka okienna. Bliskie
towarzystwo pszczół nie było zresztą wskazane przy rozbudowywanym domu
dziecka. W domu tym zamieszkał dyrektor domu dziecka wraz z żoną, będącą wychowawczynią podopiecznych.
Mimo nie najlepszej jakości zdjęcia warto przybliżyć z wyżej zamieszczonej fotografii "domu pszczelego" z 1928 roku, grupę wychowanków sierocińca, z kierownikiem Friedrichem Luleyem i wychowawczyniami. To w nowo wybudowanym przy zabytkowej wieży domu zamieszkał kierownik Luley wraz z rodziną.
Wesprzyjmy się tutaj, po raz kolejny, bogatymi i ciągle rosnącymi zasobami historycznymi, jakie pieczołowicie gromadzi Piotr Teofilewski w Społecznym Muzeum Energetyki w Maszewie. Zamiast komentarza do powyższej i poniższej fotografii z Muzeum, przywołajmy jego słowa: "Do tego domu który został wybudowany w 1920 roku pod koniec lat 20-tych wprowadziła się rodzina ze Sttetin, Gertrud i Fritz Kröhnke. Dzięki panu Marcus Ellenberg mamy możliwość przenieść się w czasie". Zdjęcia są z końca lat 1930-tych. Na pierwszym zdjęciu widzimy to małżeństwo ogrodników, a na drugim, jak można sądzić, urodzone już w Maszewie ich dzieci, na szerszym tle "domu ogrodnika".
Dzięki uprzejmości urodzonemu w 1935 roku w Maszewie pana Wernera Zuthera, możemy wzbogacić ten artykuł o jeszcze jedno interesujące zdjęcie "domu ogrodnika", wykonane na początku lat 1940-tych z budynku sierocińca.
Tuż poza ogrodzonym terenem domu dziecka rozpościerały się spokojne, idylliczne wręcz (tak też pamiętam te miejsca z dzieciństwa) dróżki między ogrodami, otaczającymi od zachodu i południa mury miejskie. Ten zespół parkowy (Parkanlage) powstał w wyniku zasypania w XIX wieku, otaczających mury obronne średniowiecznych fos. Widoczna, rozwidlająca się przy domu dziecka droga, to Promenada Okrężna (Ringpromenade), dzisiaj zwana na pewnym odcinku ulicą Kwiatową (zdjęcie z widokówki zbiorczej z 1928 roku).
W połowie lat 1920-tych główny budynek został rozbudowany, jak na poniższej fotografii (foto: Franz Bredowski, 1939). W wydaniu "Massower Anzeiger" z czerwca 2001 roku redakcja zamieściła krótki anons, zatytułowany "Kto mnie jeszcze zna?": "Nazywam się A. Falk. Byłam w sierocińcu w Maszewie od sierpnia 1928 do marca 1939. Być może zgłosi się ktoś, kto mnie jeszcze pamięta. Bardzo bym była z tego rada". Innym wychowankiem, od września 1939 do kwietnia 1944, był Günter Habeck.
Pan Werner Zuther dostarczył jeszcze jedno ciekawą fotografię z wychowankami domu dziecka podczas zimowej zabawy, gdzieś niedaleko sierocińca.
Czy ktoś z Maszewian, kto zna w mieście "każdy kamień", wie gdzie dokładnie powyższe zdjęcie zostało wykonane? Widoczny jest zarys murów obronnych (foto: Hedwig Hartmann-Luley). Wydaje się, że mogło one zostać wykonane przy skarpie w pobliżu dawnego szpitala św. Jerzego - domu starców. Gdyby tak było, to między skarpą na pierwszym planie i aleją klonową przy ulicy Urzędowej musiałby płynąć z prawa w lewo strumień Stepnicy.
Poniżej budynek sierocińca na pocztówce wydanej przez Franza Bredowskiego z Maszewa w 1941 roku.
Oto kolorowana fotografia domu dziecka w Maszewie w całej okazałości, z 1940 roku, na pocztówce wydanej przez firmę Emil Schlüter z Maszewa. A autorem fotografii jest Friedrich Luley.
Domem dziecka od jego powstania i przez najdłuższy okres (1921-1938) kierował dyplomowany inspektor wychowawczy (Erziehungsinspektor) Friedrich Luley z małżonką. Przeszedł on na emeryturę 30 września 1938 i powrócił wraz z rodziną do Berlina.
Oto oni na zdjęciu z wychowankami, którzy w tym dniu otrzymali w miejscowym kościele tak zwaną konfirmację (foto: "Massower Anzeiger", marzec 2012). Konfirmacja to w kościele protestanckim przyjmowany, po paroletniej nauce religii zakończonej egzaminem, przez chłopców i dziewczęta w wieku 12-15 lat świadomy akt potwierdzenia wiary, nadanej dziecku na chrzcie, a także potwierdzenie przynależności do Kościoła, poprzez przyjęcie pierwszej komunii i złożenie wyznania wiary.
Mamy dla drogich Czytelników nową niespodziankę, zresztą dzięki jednemu z nich. Pan Reinhard Klix z Niemiec poinformował, że jest w posiadaniu oryginału powyższego zdjęcia, wklejonego do starego albumu rodzinnego. Okazuje się, że jednym z chłopców na tej fotografii jest jego ojciec. Oto to historyczne zdjęcie w albumie pana R. Klixa, za które mu serdecznie dziękujemy.
Strona albumowa zawiera cenne informacje o wychowankach, biorących udział w konfirmacji oraz podaje rok tego wydarzenia - 1926. Przyjmując, że w dawnej tradycji chrześcijańskiej w Niemczech uroczystość konfirmacji miała zwykle miejsce w Niedzielę Palmową, czyli tydzień przed Wielkanocą, gdy sięgniemy do kalendarza za 1926 rok, kiedy Wielkanoc przypadała na 4 kwietnia, możemy sądzić, że zdjęcie poniższe zostało wykonane w tygodniu na przełomie marca i kwietnia 1926 roku. Fotografia strony albumowej zawiera następujące nazwiska: Ella Gellert, Liesbeth (Lisbeth) Tropens, Anna Kotte, Frieda Schmudtke, Hans Klicks (Klix), Erich Zobel, Richard Zweig, Erich Czicky (Czichy?).
W samym budynku sierocińca, obok podopiecznych, mieszkały też trzy wychowawczynie: Hilde Fiebelkorn, Annemarie Dolgner i Hildegard Kohrt oraz ogrodnik Fritz Kröhnke. Ostatnią kierowniczką sierocińca była Hilde Wettwer (ur. 17.01.1910). Dla zadbanych i wychowanych tam dzieci, widoczne za nimi schody wiodły do dostatniego i bezpiecznego dzieciństwa, jakiego nie zapewniała im rodzina; mogły więc być to w pewnym sensie "schody do nieba".
Wracamy do brutalnej rzeczywistości, jaka dzisiaj otacza to miejsce. Po okazałym budynku pozostały tylko, jak widać na zdjęciu z połowy lat 1950-tych (źródło: Społeczne Muzeum Energetyki w Maszewie), te
same kamienne schody (16 stopni) z poręczami, kończące się czeluścią, pustą jamą pomiędzy
kikutami ścian. To nie "Stairway to Heaven" (pamiętamy zespół Led Zeppelin), to raczej schody do piekła. To efekt wojny i powojennej
mizerii. Optymistyczne jest, że życie ludzkie potrafiło się na tych
gruzach odrodzić.
Zdjęcie przedstawia rodzinę państwa Karpińskich, pechowych lokatorów "Domu ogrodnika", za których życia rozpoczęła się i dopełniła pełna ruina zabytkowego miejsca: domu ogrodnika, wieży, zabudowań gospodarczych i parku. Nie tylko i nie tyle jednak oni są temu winni, co tak zwany "system" - zarówno ten z PRL-u, jak i ten, od trzydziestu lat "demokratyczny".
Na kolejnych zdjęciach przedstawiona jest mała inwentaryzacja tego zabytkowego obiektu, będącego pod tak zwaną "opieką Konserwatora Zabytków w Szczecinie".
Na początek zdjęcie z lat 1970-tych, wykonane od strony podwórza, z widokiem na dawny budynek gospodarczy, dawną wieżę - pasiekę i dawny dom dyrektora sierocińca (fotografia ze zbiorów Społecznego Muzeum Energetyki w Maszewie). Podwórze zarastają chaszcze, ale wieża pokryta jeszcze łupkowym gontem, zwieńczona wiatrowskazem. W otworach okiennych zachowała się jeszcze część okien.
Kolejne zdjęcia, już dużo młodsze, są stylizowane, bo w tym całym dramacie cywilizacyjnym, jaki zawdzięczamy władzom obydwu systemów, można w okrutnych ruinach dopatrzyć się nawet piękna. Patrzmy i podziwiajmy z goryczą, bo jest to stan agonii, a dni takich widoków są już policzone. Zabytek ten, reprezentujący historyczny dorobek przeszłych pokoleń i świadectwo wysokiej kultury materialnej, zniknie wkrótce z krajobrazu Maszewa. Niektórzy mogą powiedzieć, że to niewielka strata, boć to nie "nasz" zabytek, ale czy Francuzi, Niemcy i Anglicy nie chronią i nie chwalą się zabytkami pozostawionymi u nich przez Rzymian?
Poniższe zdjęcie pochodzi z 18 kwietnia 2008 roku. Wnioskuję do Społecznego Muzeum Energetyki w Maszewie o przejęcie do swoich zbiorów, kiedy ściana zabytku z tablicą ostrzegającą społeczeństwo przed "naruszeniem stanu" zabytku, "chronionego" przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Szczecinie, ostatecznie się zawali. Niech to będzie ostrzeżenie nie społeczeństwa przez władzę - czym straszy ta tablica, ale ostrzeżeniem dla władzy przez społeczeństwo, ostrzeżeniem dla przyszłych konserwatorów zabytków i ich politycznych szefów, bo dla wielu należy się żółta kartka lub - jak w tym przypadku, nawet czerwona. Za prowadzone od kilku dziesięcioleci fizyczne unicestwianie zabytku, niszczonego nie jak w wojnie - zrzucanymi bombami, ale pokojową "opieką konserwatorską".
Te trzy, widoczne na powyższym zdjęciu (18 kwiecień 2008) zdjęciu obiekty - "Dom ogrodnika", wieża i budynek gospodarczy, pozostawały w dobrym stanie, dopóki żył Jan Karpiński, głowa rodziny. Po jego śmierci w 1956 roku rozpoczęła się powolna, ale systematyczna degradacja zabudowań. Pozostali członkowie rodziny nie tylko nie wykazali się jakąkolwiek gospodarnością i dbałością o budynki, to jeszcze je sami rujnowali. W trakcie dewastacji wnętrza wieży, przy pobieraniu drewna na opał - jak ludzie wówczas powiadali, zawalił się kolejny strop i zginęła jedna osoba z tej rodziny. Niezmącona bezczynność kolejnych władz miasta i kolejnych konserwatorów zabytków trwała i trwa nadal.
Na poniższym zdjęciu (17 marzec 2017) widać firanki, które - pozwolę sobie przypuścić, mogą być oryginalnymi firankami sprzed 1945 roku.
Pamiętam te obiekty bez żadnych uszczerbków w elewacji i dachu, z wieżyczką pokrytą dachem i zwieńczoną sylwetką koguta i strzałkami czterech stron świata (poniższe zdjęcie z 25 lipca 2010). Sylwetka koguta spełniała rolę chorągiewki na dachu, czyli wiatrowskazu (Wetterfahne), ustawiając się zgodnie z kierunkiem wiejącego wiatru, widocznym na tle wskazówek, wyznaczających strony świata.
Mieszkając na ul. 22 Lipca, setki razy przemierzałem tą drogę, wiodącą do Octowni, gdzie pracowali moi rodzice. Murek kamienny był pełny i cały. Niemożliwe jest, aby tych zniszczeń dokonał tylko czas i przyroda. Destrukcja ta jest niestety w głównej mierze wynikiem dzieła ludzkiego. Człowiek potrafi budować i burzyć, nawet w okresie pokoju.
Tutaj poniżej widzimy szczegóły rzadkiego na Pomorzu pokrycia dachu płytkami łupkowymi. Zaskakująca jest ich wysoka jakość, bowiem mają one już dokładnie sto lat, a nie widać żadnych śladów zwiększonej porowatości, która sprzyja osadzaniu się mchów i porostów, ani nie widać śladów rozwarstwiania się płytek.
Przybita do zabytku tablica ostrzegawcza (zdjęcie 17 marca 2017) jest w istocie, jak na wielu, chyba tysiącach zabytków w Polsce, mafijnym "pocałunkiem śmierci", wydanym przez konserwatorów zabytków. Niestety, nie zawsze "chronione prawem" są zabytki, ale niemal zawsze chronieni są, jeżeli nie łamaniem prawa, to odpowiednią jego interpretacją, urzędnicy. Chodzi o prawo do wynagrodzenia szkody wyrządzonej przez organ władzy publicznej [Konstytucja: art. 77 ust. 1] i odpowiedzialność cywilną Skarbu Państwa za szkodę wyrządzoną przez funkcjonariusza państwowego [Kodeks cywilny: art. 417]. Ale przypadkach mienia państwowego, jakim do ostatnich lat był teren dawnego domu dziecka, państwo - administracja publiczna, nie jest zainteresowane dochodzeniem wyrządzonych przez siebie szkód, bo samo jest i poszkodowanym i winnym. Ostatecznymi poszkodowanymi w marnotrawieniu majątku państwowego są jednak obywatele - podatnicy.
Przybita do zabytku tablica ostrzegawcza (zdjęcie 17 marca 2017) jest w istocie, jak na wielu, chyba tysiącach zabytków w Polsce, mafijnym "pocałunkiem śmierci", wydanym przez konserwatorów zabytków. Niestety, nie zawsze "chronione prawem" są zabytki, ale niemal zawsze chronieni są, jeżeli nie łamaniem prawa, to odpowiednią jego interpretacją, urzędnicy. Chodzi o prawo do wynagrodzenia szkody wyrządzonej przez organ władzy publicznej [Konstytucja: art. 77 ust. 1] i odpowiedzialność cywilną Skarbu Państwa za szkodę wyrządzoną przez funkcjonariusza państwowego [Kodeks cywilny: art. 417]. Ale przypadkach mienia państwowego, jakim do ostatnich lat był teren dawnego domu dziecka, państwo - administracja publiczna, nie jest zainteresowane dochodzeniem wyrządzonych przez siebie szkód, bo samo jest i poszkodowanym i winnym. Ostatecznymi poszkodowanymi w marnotrawieniu majątku państwowego są jednak obywatele - podatnicy.
Na stronie internetowej "Narodowego Instytutu Dziedzictwa 2020" zamieszczona jest baza danych zabytków nieruchomych w Polsce, w tym m.in. taki oto poniżej toporny, niewiele mówiący, opis maszewskiej "wieży". Na końcu tej etykietki zabytku, nie mającej nic wspólnego z dokumentacją zabytku, która powinna właściwie i w pełni charakteryzować obiekt zabytkowy, pod wykrzyknikami są dwie prośby-polecenia: 1) "Uzupełnij dane tego obiektu", 2) "Zgłoś problem do konserwatora zabytków". Nie ma nic o charakterze tego budynku i jego architekturze, a jako "rodzaj" zabytku wpisano: "budynek użyteczności publicznej".
W świetle innej, urzędniczej definicji (Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z dnia 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie), budynkiem takim jest: "Budynek użyteczności publicznej – budynek przeznaczony dla administracji publicznej, wymiaru sprawiedliwości, kultury, kultu religijnego, oświaty, szkolnictwa wyższego, nauki, opieki zdrowotnej, opieki społecznej i socjalnej, obsługi bankowej, handlu, gastronomii, usług, turystyki, sportu, obsługi pasażerów w transporcie kolejowym, drogowym, lotniczym lub wodnym, poczty lub telekomunikacji oraz inny ogólnodostępny budynek przeznaczony do wykonywania podobnych funkcji. Za budynek użyteczności publicznej uznaje się także budynek biurowy i socjalny". Pytanie - interpelacja obywatelska do kompetentnego ministra: którą z tych funkcji spełnia, lub kiedykolwiek spełniała, maszewska "wieża"?
To już nie powołany do tego wysoki urząd, ale obywatel - podatnik ma uzupełniać dane o zabytkach, którymi dysponuje (lub nie), fasadowy - jak się okazuje, Narodowy Instytut Dziedzictwa? Czy do opublikowania tego rodzaju wytworu urzędniczego sprowadza się ochrona zabytków przez państwo? Czy może być bardziej niewidzący i niesłyszący konserwator zabytków, niż ten pod którego opieką jest ta wieża? Widzimy, jaką radosną twórczość uprawiają konserwatorzy nie tylko w Szczecinie, ale i w Warszawie. Czy nie jest to właśnie ta "... i kamieni kupa", o której mówił sławny przez to powiedzenie polski polityk? Nieodpowiedzialność administracji rządowej, a nawet działanie niektórych jej przedstawicieli na szkodę państwa, jest porażająca.
To już nie powołany do tego wysoki urząd, ale obywatel - podatnik ma uzupełniać dane o zabytkach, którymi dysponuje (lub nie), fasadowy - jak się okazuje, Narodowy Instytut Dziedzictwa? Czy do opublikowania tego rodzaju wytworu urzędniczego sprowadza się ochrona zabytków przez państwo? Czy może być bardziej niewidzący i niesłyszący konserwator zabytków, niż ten pod którego opieką jest ta wieża? Widzimy, jaką radosną twórczość uprawiają konserwatorzy nie tylko w Szczecinie, ale i w Warszawie. Czy nie jest to właśnie ta "... i kamieni kupa", o której mówił sławny przez to powiedzenie polski polityk? Nieodpowiedzialność administracji rządowej, a nawet działanie niektórych jej przedstawicieli na szkodę państwa, jest porażająca.
Ale nie martwmy się, Biuro Dokumentacji Zabytków w Szczecinie (jest takie też) zapewnia, że "Zabytki zachowują wartość i podlegają ochronie i opiece bez względu na ich stan zachowania" ("Przewodnik dla właścicieli, użytkowników i pasjonatów zabytków oraz pracowników samorządu terytorialnego", Szczecin 2012). Co za pustosłowie.
Niestety, państwo jest tak skonstruowane, że gdy chodzi o interes publiczny, czyli nasz - podatników, a takim jest m.in. zachowanie dziedzictwa narodowego, to urzędnika państwowego (ze szczytnymi wyjątkami), jak widać na podanym przykładzie, cechuje jedna z tych cech* [*niepotrzebne skreślić]: pasywność, bierność, bezruch, gnuśność, apatia, marazm, bezwolność, odrętwienie, inercja, bezwład, zastój, stagnacja, jałowizna, immobilizm, letarg, próżniactwo, lenistwo, niechęć do czynu.
Natomiast gdy chodzi o obowiązki obywatela wobec urzędu, ooo - to już inna sprawa. Ten sam urzędnik przemienia się we władcę na tronie, a jego orężem jest * [*niepotrzebne skreślić]: pycha, duma, wyniosłość, zarozumiałość, arogancja, ważniactwo, pyszałkowatość, zadufanie, triumfalizm, szorstkość, obcesowość, nadętość. Ale czego oczekiwać? Taki mieliśmy i taki mamy klimat (polityczny).
Oto zabytkowy, zaniedbany park ze starodrzewiem (zdjęcie ze stycznia 2019), widziany od strony zachodniej. Można zauważyć pięknie rozrośniętą koronę starego cisu, prawdopodobnie tego samego sprzed wieku, który widać na wyżej zamieszczonym zdjęciu (z prawej strony) dzieci wraz z wychowawcami, w trakcie zabawy w parku.
Wyjątkowo w konwencji tego blogu załączam poniżej nieedytowane zdjęcie pokrycia dachu "Domu ogrodnika", bowiem niezależnie od oryginalnej jego bryły architektonicznej, jego wyjątkowością na Pomorzu jest pokrycie dachowe płytkami łupkowymi o bardzo wysokiej jakości. Tym samym rodzajem płytek pokryty był główny budynek domu dziecka po rozbudowie w końcu lat 1920-tych. Widoczny na zdjęciu materiał nie może pochodzić z najbliższych kopalni łupkowych na Dolnym Śląsku i z czeskich Moraw, bowiem tamte płytki łupkowe mają dużo gorsze właściwości i krótką żywotność 30-50 lat.
Niestety, państwo jest tak skonstruowane, że gdy chodzi o interes publiczny, czyli nasz - podatników, a takim jest m.in. zachowanie dziedzictwa narodowego, to urzędnika państwowego (ze szczytnymi wyjątkami), jak widać na podanym przykładzie, cechuje jedna z tych cech* [*niepotrzebne skreślić]: pasywność, bierność, bezruch, gnuśność, apatia, marazm, bezwolność, odrętwienie, inercja, bezwład, zastój, stagnacja, jałowizna, immobilizm, letarg, próżniactwo, lenistwo, niechęć do czynu.
Natomiast gdy chodzi o obowiązki obywatela wobec urzędu, ooo - to już inna sprawa. Ten sam urzędnik przemienia się we władcę na tronie, a jego orężem jest * [*niepotrzebne skreślić]: pycha, duma, wyniosłość, zarozumiałość, arogancja, ważniactwo, pyszałkowatość, zadufanie, triumfalizm, szorstkość, obcesowość, nadętość. Ale czego oczekiwać? Taki mieliśmy i taki mamy klimat (polityczny).
Oto zabytkowy, zaniedbany park ze starodrzewiem (zdjęcie ze stycznia 2019), widziany od strony zachodniej. Można zauważyć pięknie rozrośniętą koronę starego cisu, prawdopodobnie tego samego sprzed wieku, który widać na wyżej zamieszczonym zdjęciu (z prawej strony) dzieci wraz z wychowawcami, w trakcie zabawy w parku.
Wyjątkowo w konwencji tego blogu załączam poniżej nieedytowane zdjęcie pokrycia dachu "Domu ogrodnika", bowiem niezależnie od oryginalnej jego bryły architektonicznej, jego wyjątkowością na Pomorzu jest pokrycie dachowe płytkami łupkowymi o bardzo wysokiej jakości. Tym samym rodzajem płytek pokryty był główny budynek domu dziecka po rozbudowie w końcu lat 1920-tych. Widoczny na zdjęciu materiał nie może pochodzić z najbliższych kopalni łupkowych na Dolnym Śląsku i z czeskich Moraw, bowiem tamte płytki łupkowe mają dużo gorsze właściwości i krótką żywotność 30-50 lat.
Największym w Europie zagłębiem łupkowym są pasma górskie Eifel i
Ardeny, na pograniczu niemiecko-belgijsko-francuskim. W tamtych
regionach to nie dachy z czerwoną dachówką ceramiczną dominują w
krajobrazie miejskim, ale siwo-granatowe pokrycia łupkowe. Najlepsze, a
więc i drogie, dużo droższe od dachówki, płytki łupkowe są w stanie
przetrwać na dachu lub fasadzie budynku nawet kilkaset lat. Kładzione są
tam powszechnie już od XIII wieku, zwłaszcza na najokazalszych
katedrach i pałacach.
Tekstura i barwa płytek z zabytku maszewskiego wskazuje, że mogą one pochodzić z kopalń Katzenberg, w pobliżu miasta Mayen, koło Koblencji. Gatunek ten miał nazwę łupku mozelskiego (Moselschiefer). Skała ta powstała 350-400 milionów lat temu, w wyniku osadzania na dnie morza wyjątkowo drobnoziarnistego szlamu gliniastego i dalszych procesów geologicznych, których opisem nie chcę odciągać Czytelnika od głównego wątku.
Kopalnie te należały do najstarszego (dwa wieki działalności) i największego w Niemczech producenta płytek łupkowych, firmy Rathscheck. Wydobywano w nich kamień łupkowy od czasów rzymskich, aż ... po ubiegły rok, kiedy je definitywnie zamknięto. Tak więc płytki łupkowe z "Domu ogrodnika" mogą być podwójnie cenne - wysokiej jakości i pochodzące ze źródła, którego już nie jest eksploatowane. Dachówki łupkowe na maszewskim obiekcie zostały położone w sposób zbliżony do tak zwanej techniki staroniemieckiej (m.in. pasy w przeciwnych kierunkach).
Rzućmy okiem powyżej (zdjęcie z 17 marca 2017) na tak zwaną łuskową metodę położenia płytek (Schuppen-Deckung), na elementy dekoracyjne oraz na umieszczony z płytek rok budowy 1929 (ostatnia cyfra niekompletna). Zbliżamy się więc do stulecia tego budynku, którego nie tyle wiek, co właśnie wartość architektoniczna i pięknie pokrycie łupkowe dachu przesądziły kiedyś o wpisaniu go do rejestru zabytków.
Tylko na marginesie i przykładowo dodam, że firma Rathscheck dostarczyła kiedyś płytki łupkowe, które tworzą dach, mającego początki w XIV wieku, pałacu Rambouillet pod Paryżem, letniej rezydencji wszystkich prezydentów Francji w okresie 1896-2009 (foto: Wikipedia).
Tekstura i barwa płytek z zabytku maszewskiego wskazuje, że mogą one pochodzić z kopalń Katzenberg, w pobliżu miasta Mayen, koło Koblencji. Gatunek ten miał nazwę łupku mozelskiego (Moselschiefer). Skała ta powstała 350-400 milionów lat temu, w wyniku osadzania na dnie morza wyjątkowo drobnoziarnistego szlamu gliniastego i dalszych procesów geologicznych, których opisem nie chcę odciągać Czytelnika od głównego wątku.
Kopalnie te należały do najstarszego (dwa wieki działalności) i największego w Niemczech producenta płytek łupkowych, firmy Rathscheck. Wydobywano w nich kamień łupkowy od czasów rzymskich, aż ... po ubiegły rok, kiedy je definitywnie zamknięto. Tak więc płytki łupkowe z "Domu ogrodnika" mogą być podwójnie cenne - wysokiej jakości i pochodzące ze źródła, którego już nie jest eksploatowane. Dachówki łupkowe na maszewskim obiekcie zostały położone w sposób zbliżony do tak zwanej techniki staroniemieckiej (m.in. pasy w przeciwnych kierunkach).
Rzućmy okiem powyżej (zdjęcie z 17 marca 2017) na tak zwaną łuskową metodę położenia płytek (Schuppen-Deckung), na elementy dekoracyjne oraz na umieszczony z płytek rok budowy 1929 (ostatnia cyfra niekompletna). Zbliżamy się więc do stulecia tego budynku, którego nie tyle wiek, co właśnie wartość architektoniczna i pięknie pokrycie łupkowe dachu przesądziły kiedyś o wpisaniu go do rejestru zabytków.
Tylko na marginesie i przykładowo dodam, że firma Rathscheck dostarczyła kiedyś płytki łupkowe, które tworzą dach, mającego początki w XIV wieku, pałacu Rambouillet pod Paryżem, letniej rezydencji wszystkich prezydentów Francji w okresie 1896-2009 (foto: Wikipedia).
Opuszczamy to smutne miejsce pod numerem 5, będącego pod niestrudzoną opieką Narodowego Instytutu Dziedzictwa i Konserwatora Zabytków i kierujemy się dalej w kierunku wschodnim, drogą, która od średniowiecza niewiele się zmieniła (poniższe zdjęcie z 25 lipca 2010). I niekoniecznie jest to zarzut. Zbyt wiele mamy wkoło bezstylowego "nowoczesnego" blichtru, aby nie móc cieszyć oko tym naturalnym zakątkiem. ... Który już także odchodzi w przeszłość, bo powstaje tutaj małe osiedle mieszkaniowe.
Niedaleko zbiegu ulicy Głowackiego z dawną Promenadą Okrężną (Ringpromenade) stoi pod potężnym dębem taki oto, zabytkowy, bardzo dzisiaj rzadki przy starych drogach, kamień milowy. Jego niezbyt regularnie zaciosane, granitowe krawędzie wskazują, że musi być kilkuwiekowy, postawiony zapewne wcześniej, zanim posadzono ten dąb. Co on oznaczał lub wyznaczał, tego dzisiaj nie wiemy. Co nie znaczy, że nie warto spróbować kiedyś to wyjaśnić (zdjęcie ze stycznia 2019).
Po drodze mijamy po prawej stronie polodowcowe, zarastające oczko wodne, zdjęcie z 1973 roku (źródło: Siegfried Projahn - "Stadt und Land Massow in Pommern", 1987). Z powodu pewnej legendy zwane ono było kiedyś "Dołem pod dzwonie" (Glockenkuhle). Przed 1945 rokiem należało ono do zakładu ogrodniczego Hildebrandt. Nie znam szczegółów ludowej opowieści o tym "podzwonnym" stawie, poza tym, że piorun uderzył w wieżę kościelną i skruszył belkę, na której wisiał bijący na trwogę, wielki dzwon. Rozkołysany klosz dzwonu przeleciał za miasto i upadł w miejscu, w którym dzisiaj jest w ziemi duże zagłębienie.
W XIX wieku było to miejsce, gdzie usytuowana była rytualna łaźnia maszewskiej wspólnoty żydowskiej, tak zwane źródło Mikwe (Mykwa). Zgodnie z ich religią obmycie ciała w mykwie dokonuje się przez całkowite zanurzenie. Świeżą wodę czerpano ze źródełka, a następnie napełniano nią drewniane wanny, mieszczące się w położonym obok stawu, niedużym domku, w którym był również piec. Łaźnia służyła gminie żydowskiej prawdopodobnie do około 1875 roku.
W XIX wieku było to miejsce, gdzie usytuowana była rytualna łaźnia maszewskiej wspólnoty żydowskiej, tak zwane źródło Mikwe (Mykwa). Zgodnie z ich religią obmycie ciała w mykwie dokonuje się przez całkowite zanurzenie. Świeżą wodę czerpano ze źródełka, a następnie napełniano nią drewniane wanny, mieszczące się w położonym obok stawu, niedużym domku, w którym był również piec. Łaźnia służyła gminie żydowskiej prawdopodobnie do około 1875 roku.
Piękne dęby na tym odcinku zachęcają do zamieszczenia jeszcze jednego zdjęcia, tym razem w kierunku przeciwnym, to jest od strony byłego szpitala, a później octowni, w kierunku "Domu ogrodnika" (zdjęcie z 14 października 2016).
I w ten sposób zbliżyliśmy się do terenów byłego szpitala w Maszewie, położonego przy ówczesnej Amtsstraße 6. Został zbudowany jako tak zwany szpital okręgowy (Kreis-Krankenhaus) w 1896 roku, z liczbą 36 łóżek. Podobne powstały nieco później w Nowogardzie (w 1898 roku na 42 łóżka) i w Goleniowie (w 1899 roku na 47 łóżek). W Goleniowie istniał już szpital miejski (Städtisches Krankenhaus) na 30 łóżek, zbudowany w 1836 roku, oraz szpital więzienny (Zentralgefängniss-Lazaret), na 23 łóżka. Podobnie w Nowogardzie był szpital w zbudowanym w 1820 roku (w obiektach byłej rezydencji Eversteinów) więzieniu. W ciągu 1899 roku (takimi danymi tylko dysponuję) przyjęto do szpitala w Maszewie łącznie 193 chorych, w tym czterech zmarło. Urodzony w 1923 roku w pobliskim Wilhelminenberg (dzisiaj Swojcino) Paul Bloch wspominał, że w szpitalu tym dr Treutsch operował go w 1935 na "ślepą kiszkę", czyli - jak się dzisiaj mówi, na wyrostek robaczkowy. Szpital zakończył swoje istnienie na początku 1945 roku.
Oto ilustracja tego obiektu z samego początku XX wieku (przed 1906, foto: Franz Bredowski, ze zbiorów Społecznego Muzeum Energetyki w Maszewie). Widoczny jest na tyłach szpitala ogród, a z prawej strony zabudowania gospodarcze. Szpital ten bowiem prowadził samowystarczalną gospodarkę żywieniową, a więc oprócz warzyw i owoców produkował na własne potrzeby nabiał i mięso.
Opiekę nad chorymi szpitala maszewskiego powierzono siostrom zakonnym z założonej w
1857 roku w Gdańsku fundacji "Diakonissen-Mutterhaus". W 1930 roku obsługiwały one 15 szpitali na Pomorzu, w tym w Maszewie, Goleniowie, Nowogardzie, Świdwinie, Mirosławcu, Słupsku, Złotowie, Wejherowie, Pucku. Siostry te
przechodziły czteroletnie szkolenie medyczne. Jedną z nich, kierującą i zamieszkującą w maszewskim szpitalu była diakonka Olga Katze. Pracowali tam m.in. akuszerka Luise Plath, małżonka właściciela piekarni i kawiarni przy ullicy Goleniowskiej, oraz pielęgniarz Willi Lübke, który mieszkał w budynku szpitala.
Oto przykładowa ilustracja sali operacyjnej nieznanego szpitala, kierowanego przez gdańskie diakonki (foto: Lucyna Żukowska, 2013 - "Szkic działalności opiekuńczo-wychowawczej ewangelickiej Misji Wewnętrznej w Gdańsku w I połowie XX w." .
Podobną służbę medyczną i opiekuńczą prowadziły wówczas w Koszalinie diakonki z fundacji Salem, o której wspomniałem przy okazji omawiania ulicy ks. Świetlińskiego. Na poniższym zdjęciu (źródło: gk24.pl) widzimy siostry ze Zgromadzenia Salem podczas przygotowywania posiłku w kuchni koszalińskiego szpitala.
Poniższe zdjęcie szpitala w Maszewie pochodzi z 1925 roku i zostało wykonane od strony schodów, prowadzących przez mury obronne na byłą ulicę Pokoju (Friedensstraße). Przejście to miało nazwę Brama Pokoju (Friedenspforte). Przed szpitalem posadzono świerki i lipy, drzewa - zgodnie z dawną tradycją, uznawane za mające dobre właściwości prozdrowotne.
Po 1945 roku obiekt ten nie spełniał żadnych funkcji publicznych. W połowie 1957 roku rozpoczęto jego adaptację na potrzeby wytwórni octu i musztardy. Fabryka podjęła produkcję 13 maja 1959 roku. Jak donosił "Kurier Szczeciński" z 9 maja 1959, "Octownia maszewska jest jedynym tego rodzaju zakładem w naszym województwie, a nowa fabryka produkować będzie rocznie 2 miliony litrów octu i 250 ton musztardy".
Oto poniżej historyczne zdjęcie pracowników octowni w okresie budowy, z 9 maja 1959 roku. W tylnym rzędzie od lewej strony stoją: Maryla Zasadzińska, Marek Kołacz, Bronisława Paratowska (z domu Michalczyk), Stefan Łakomy, Stanisława Banaszkiewicz, Felicja Bałoniak. Przykucnięci w pierwszym rzędzie od lewej: Teresa Dudzińska (z domu Murzyńska), Czesław Kuniec, Marian Kołacz, Stanisława Równiejko, Józefa Pietrusa (z domu Murzyńska), zatrudniona od 23 maja 1958.
Po bez mała dwóch latach przebudowy byłego szpitala na fabrykę, podjęła ona działalność produkcyjną pod nazwą: "Szczecińskie Zakłady Przemysłu Terenowego - Wytwórnia Octu i Musztardy w Maszewie". Dyrekcja znajdowała się w Szczecinie, przy ul. Gościsława 1. W skład przedsiębiorstwa wchodziły następujące fabryki: Wytwórnia Galanterii Czekoladowo-Cukierniczej, Wytwórnia Win - obie w Szczecinie, Wytwórnia Octu i Musztardy w Maszewie oraz Wytwórnia Pieczywa Cukierniczego w Pyrzycach.
A oto poniżej już pracownicy produkcyjni (jedna ze zmian octu). Zdjęcie wykonano 18 lipca 1959, który prawdopodobnie był pierwszym dniem produkcyjnym wytwórni. Z lewej strony w białym fartuchu to operator urządzeń Jerzy Barski, z prawej strony w białym fartuchu kierownik wytwórni Henryk Tyślik. Przykucnięty, przyszły długoletni kierownik, Ryszard Kuźma.
A oto poniżej już pracownicy produkcyjni (jedna ze zmian octu). Zdjęcie wykonano 18 lipca 1959, który prawdopodobnie był pierwszym dniem produkcyjnym wytwórni. Z lewej strony w białym fartuchu to operator urządzeń Jerzy Barski, z prawej strony w białym fartuchu kierownik wytwórni Henryk Tyślik. Przykucnięty, przyszły długoletni kierownik, Ryszard Kuźma.
Poniższe zdjęcie z 18 lipca 1959 wykonane na ręcznej myjni butelek. Przy pracy od lewej: Stanisława Równiejko, Halina Płodziszewska, Bronisława Paratowska, Stanisława Banaszkiewicz, Teresa Gogol (zasłonięta), Jadwiga Zaremska.
Na poniższym zdjęciu z 18 lipca 1959 widzimy panie z jednej ze zmian na rozlewni octu. Od lewej: Stanisława Równiejko, Jadwiga Cellner, Teresa Gogol, Józefa Pietrusa, Janina Zaremska.
Automatyzacja i technika w przemyśle spożywczym na przełomie lat 1950/1960-tych stała na nieporównywalnie niższym, niż dzisiaj poziomie. Aparat dozujący musztardę do słoików był dość prymitywny, o nie najwyższych standartach higieny, co nie znaczy, że produkowana wówczas żywność nie była zdrowsza, niż dzisiejsza. Na fotografii Józefa Pietrusa.
Na początku lat 1970-tych ręczna myjnia butelek została zastąpiona myjką automatyczną (foto poniżej: Z. Jodkowski, "Kurier Szczeciński", 4 listopada 1981).
Na początku lat 1970-tych ręczna myjnia butelek została zastąpiona myjką automatyczną (foto poniżej: Z. Jodkowski, "Kurier Szczeciński", 4 listopada 1981).
Na poniższym pierwszym fragmencie zdjęcia (rozdzielonego na dwie części dla przybliżenia twarzy) z 18 lipca 1959 stoją od lewej: Jerzy Barski, Józefa Bałoniak, NN (Stefania Karpińska?), Janina Zaremska, Stanisława Równiejko, NN (przewodniczący rady nadzorczej Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" w Maszewie), NN (żona przewodniczącego?), Bronisława Paratowska, Ryszard Kuźma, Teresa Gogol.
Na prawej połowie tego samego, co wyżej zdjęcia, widoczne są następujące osoby (od prawej): kierownik wytwórni Henryk Tyślik (chłopiec - NN), Stanisława Banaszkiewicz, Jadwiga Cellner, Józefa Pietrusa, Franciszek Dąbrowski, Halina Płodziszewska i dalej osoby wymienione w pierwszej części zdjęcia.
Poniższe zdjęcie z 1971 roku przedstawia jedną ze zmian wydziału rozlewni octu. Od lewej stoją: Józefa Depta (z domu Szalińska), Jadwiga Równiejko (z domu Plewa), Wiesława Konarzewska (z domu Juszczak), Leokadia Jarocka, Helena Kędzierska (z domu Michalczyk), Helena Telega (z domu Żebrowska), Stanisława Równiejko, Janina Maranowska (z domu Kaczor), Zdzisław Żebrowski. Od lewej w pierwszym rzędzie: Józefa Pietrusa (z domu Murzyńska, moja mama, zatrudniona do 1-10-1978), Danuta Garncarek (z domu Równiejko), Wanda Sowińska (z domu Czarnecka), Stanisława Baranowska (z domu Pogródek).
Na dwóch kolejnych fotografiach widzimy Ryszarda Kuźmę, kierownika octowni - przed zakładem i w hali fermentacyjnej, obok nieznanego nam pracownika (czy to może być pan Pakulski?). Na pierwszym zdjęciu R. Kuźma dosiada chyba najpopularniejszy w latach 1960-tych motocykl z firmy WSK w Świdniku. Jest to prawdopodobnie model WSK M06-Z2, z około 1965 roku. Za bramą widoczna niedawno przywieziona pryzma koksu (przed zsypniem do piwnicy kotłowni). Drugie zdjęcie jest zapewne późniejsze, być może z początku lat 1970-tych. Obydwie pamiątki pochodzą ze zbiorów pani Doroty Derczuk, opublikowane na stronie internetowej pana Piotra Teofilewskiego.
Zdjęcie poniżej z 2011 roku (foto: Pomorskie Forum Eksploracyjne), przedstawia prawe skrzydło (zachodnie), widziane od strony zaplecza, na którym widoczne są trzy kondygnacje budynku, podczas gdy od strony ulicy najniższa kondygnacja schowana jest w ziemi.
W lewym skrzydle octowni była hala fermentacyjna, w której stały dwie
olbrzymie, sięgające od podłogi parteru, aż prawie po sufit pierwszego
piętra, kadzie fermentacyjne (generatory), o wdzięcznych nazwach "Jaś" i "Małgosia", w
których produkowano ocet. Ocet wytwarzany był metodą mikrobiologiczną, z wykorzystaniem bakterii octowych, namnażających się na wypełniających kadzie wiórach z drewna bukowego, w odpowiednich warunkach tlenowych (poprzez wtłaczane powietrze) i z udziałem zacieru alkoholowego. Octownia korzystała z własnego ujęcia wody o wysokiej jakości ze studni głębinowej.
Poniższe zdjęcie pochodzi prawdopodobnie z początku lat 1970-tych, kiedy zbudowane zostały dwie pierwsze zewnętrzne kadzie magazynowe octu.
W pierwszej połowie lat 1970-tych, kiedy polskie rybołówstwo morskie było w szczytowym rozwoju i zapotrzebowanie na ocet do konserwacji przetworów rybnych było olbrzymie, dobudowano dalsze cztery kadzie na zewnątrz budynku, które nie były produkcyjnymi (do tego niezbędna była wysoka i stabilna temperatura wewnątrz hali fermentacyjnej), a służyły jako magazyny gotowego octu, do odbioru hurtowego przez przedsiębiorstwa przetwórstwa rybnego.
W pierwszej połowie lat 1970-tych, kiedy polskie rybołówstwo morskie było w szczytowym rozwoju i zapotrzebowanie na ocet do konserwacji przetworów rybnych było olbrzymie, dobudowano dalsze cztery kadzie na zewnątrz budynku, które nie były produkcyjnymi (do tego niezbędna była wysoka i stabilna temperatura wewnątrz hali fermentacyjnej), a służyły jako magazyny gotowego octu, do odbioru hurtowego przez przedsiębiorstwa przetwórstwa rybnego.
W tamtych czasach, z około 150 pełnomorskimi statkami rybackimi i rocznymi połowami ryb wielkości 600 tysięcy ton, Polska miała czwartą co do wielkości flotą rybacką na świecie. Największymi odbiorcami maszewskiego octu były wówczas dwaj armatorzy rybaccy - świnoujska "Odra" (istniała w latach 1952-2003) i szczeciński "Gryf" (1957-2001).
Oto elegancka sylwetka, zbudowanego w stoczni w Gdyni w 1964 roku m/s RAMADA, należącego do PPDiUR "Odra" (Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich), przepływający przez Kanał Kiloński w drodze na łowiska (fotografia z 31 stycznia 1967, autor Hans-Wilhelm Delfs). Był to jeden z 12 trawlerów - zamrażalni typu B23, jakie dla tego armatora zbudowała stocznia w Gdyni. Statki tego typu miały wyporność 1.375 ton, długość 64 metry i moc silnika 1.600 KM. Poławiały najczęściej na szelfie zachodniej Afryki, na północnym Atlantyku i na północno-wschodnim Pacyfiku.
Maszewska octownia pracowała wówczas "pełną parą", z trzema zmianami zarówno na produkcji octu, jak i musztardy. Firma zatrudniała wtedy około 50 pracowników (dwa zdjęcia poniżej: Pomorskie Forum Eksploracyjne, 2011). Produkowano ocet
6-procentowy w butelce, ocet 10-procentowy w butelce, ocet 10-procentowy luzem,
musztardę kremską (słodkawo-łagodna), sarepską (średnio ostra, z gorczycy sarepskiej) i stołową (łagodna, jasna);
wszystkie o pojemności 200 gramów, sarepska i stołowa także o pojemności 1000 gramów.
Od lat 1980-tych, kariera największego w Maszewie przedsiębiorstwa, chyliła się systematycznie, rok po roku, ku upadkowi, tak jak i całego przemysłu rybnego w Polsce. W nieustannym procesie "poprawiania" gospodarki socjalistycznej maszewska octownia przeszła w ręce Wojewódzkiej Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej w Szczecinie, a w jej ramach pod Zakład Zaopatrzenia Ogrodniczego i Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego. Ta efemeryczna, o barokowej nazwie firma okazała się przykrywką pod kolejne kroki prowadzące do rujnowania fabryki.
Po "transformacji" lat 1990-tych (Reset 1.0) polskie przedsiębiorstwa przechodziły w przyśpieszonej procedurze kolejne etapy planowej eliminacji z rynku: bałamutnie nazwanego "programu naprawczego", zarządu komisarycznego i likwidatora. W 2005 roku polska flota rybacka złowiła tylko 6.426 ton ryb, czyli zaledwie 1,5 % tego, co łowiła 30 lat wcześniej. Pod koniec 2006 roku pod polską banderą w rybołówstwie dalekomorskim operowały tylko 3 statki firm prywatnych i jeden należący do przedsiębiorstwa państwowego "Dalmor" Gdynia. Dzisiaj ta firma, już sprywatyzowana, nie posiada żadnych statków, ale cenne grunty w śródmiejskim centrum Gdyni.
W ramach transformacji, w lutym 1993 roku, nastąpiła prywatyzacji octowni. Przeszła ona na własność spółki Zakład Przetwórstwa Spożywczego w Maszewie, ul. Głowackiego 6. Firma kontynuowała produkcję octu i musztardy i innych produktów spożywczych, a w 2008 roku, nie dając rady w nowym systemie gospodarczym, zakończyła działalność.
Tak to ten szereg bezczynnych kadzi zamienił się w monumentalny pomnik systemu gospodarczego, który - jak uznano, nie miał już racji bytu, a który jednak dawał takim jak Maszewo, małym prowincjonalnym miasteczkom, możliwości zatrudnienia i materialnego utrzymania wielu rodzin, których dzisiaj już nie ma (zdjęcie własne, po edycji 19 lipca 2010).
Te same kadzie zewnętrzne w ujęciu z 2011 roku, w postępującym rozkładzie, to jest po trzech latach od definitywnego zamknięcia przez wytwórnię działalności produkcyjnej.
Wytwórnią Octu i Musztardy, w okresie od rozpoczęcia adaptacji obiektu na potrzeby produkcyjne w marcu 1958 roku, do zakończenia produkcji w 2008 roku kierowały kolejno następujące osoby: pan Eleminowski (budowa), Henryk Tyślik, Józef Kaczorowski, Ryszard Kuźma, Janusz Zbyszewski i Zdzisław Żebrowski. Pracownikami o najdłuższym stażu w maszewskiej, państwowej octowni (lata 1958-1993), była Bronisława Paratowska i Zbigniew Siwoń.
Nie patrząc na dawną octownię okiem ideologicznym, ale z ówczesnej perspektywy życia małego miasta, był to "zakład pracy" - dzisiaj już się tak nie mówi, który dawał ludziom pracę i środki dla egzystencji wielu rodzinom w Maszewie. Dzisiaj ten budynek i miejsce straszy ponurą ciszą, która chyba nie wróży mu nic dobrego. Nie tylko gmina, ale i państwo okazuje się za słabe, aby "mieć głowę" do niszczejącego, dekapitalizowanego majątku, nad czym już dostatecznie ubolewałem przy omawianiu popadłego w ruinę zabytku po dawnym domu dziecka. Oto budynek - widmo, po byłym szpitalu i byłej fabryce dzisiaj, Anno 2020, majaczący złowróżbnie jak nawiedzony dom, zza oplatanego przez pająki płotu (foto: Bożena Kuźma).
Poniższy fragment fotografii lotniczej, pochodzącej z maja 1939 roku, został zamieszczony w tym miejscu dla zilustrowania położenia następnego (i ostatniego) budynku przy dawnej ulicy Urzędowej, to jest przy Amtsstraße 7 (budynek mieszkalny z jasną fasadą z prawej strony). Zauważmy przy tym, że szpital nie miał wówczas jeszcze lewego (wschodniego) skrzydła, a w jego pobliżu widoczne są zabudowania gospodarcze szpitala. Szpital rozbudowano o te skrzydło prawdopodobnie w latach 1941-1943, kiedy w wyniku wojny znacznie przybyło zapotrzebowanie na miejsca szpitalne dla rannych żołnierzy. W tym to właśnie okresie budynek szkoły podstawowej w Maszewie został zamieniony na wojskowy lazaret.
Ośmiorodzinny budynek przy Amtsstraße 7 został zbudowany w 1931 roku, zniszczony w wyniku ostrzeliwania w trakcie zdobywania Maszewa na początku marca 1945. Położony przy alei klonowej z przyległym ogrodem, zwany był przez mieszkańców domem działkowym (Laubenhaus) albo domem dla ubogich (Armenhaus). Płacony miastu miesięczny czynsz za wynajem mieszkania w tym budynku wynosił tylko 10-15 marek Rzeszy, co odpowiadało ówczesnym 20-30 złotych polskich, kiedy na przykład w 1935 roku przeciętna płaca urzędnika wynosiła 280 złotych (dane opublikowane przez ZUS).
Były jego mieszkaniec, Georg Peinemann (1927-2015), właściciel powyższego zdjęcia, tak opisuje swoich sąsiadów: "Na parterze z lewej strony mieszkał Franz Tiede, oryginał, inwalida wojenny, obchodził okoliczne wsie grając na harmonijce ustnej. Później mieszkał tam inwalida na nogę, wyplatający koszyki, Voigt. Kolejna rodzina w tym mieszkaniu to Schwarz (Heinz był moim kolegą). Drugie mieszkanie od lewej strony zajmowała wdowa Broniewski z wieloma dziećmi (Walter był moim kolegą). Czasami schodziło się tam dziesięć dzieci naraz. Z prawej strony na parterze mieszkała rodzina Maczejzik (Maciejczyk), w tym dwie córki i syn. Drugie mieszkanie z prawej to pan Brüsewitz, z piękną córką Christel. Na piętrze z lewej strony to schorowana pani Scheidemann, jej mąż zginął w wypadku w cegielni (przy ul. Stargardzkiej - mój przypis). Obok najpierw mieszkała rodzina Petera Schaaka, potem - zawsze w dobrym humorze sąsiadka, pani Vormelker. Z prawej strony na piętrze mieszkał August Becker z żoną Liselotte i synem Karlem. Drugie mieszkanie zajmowała moja rodzina Peinemann - Wolff. Dom położony był w ślicznym otoczeniu. Każda rodzina dysponowała ogrodem i kawałkiem łąki" ("Massower Anzeiger", marzec 2008).
Po budynku przy ulicy Urzędowej 7 pozostały te oto dwa klony oraz skryty wśród bujnych bylin, przewrócony słup ogrodzeniowy (zdjęcie z lipca 2013). Wyjaśnijmy, że niewidoczne na zdjęciu, dolne części pnia tych klonów, z charakterystyczną tak zwaną szyjką korzeniową przy ziemi, zostały przysypane na przełomie lat 1960/1970-tych, kiedy podwyższono w tym miejscu poziom drogi i utwardzono ją płytami betonowymi, co umożliwiło połączenie tej drogi ze skrzyżowaniem ulic Wojska Polskiego i Stargardzkiej. Do tamtych lat był jeszcze użytkowany przez moją rodzinę, ogrodzony ogródek działkowy z drzewami i krzewami owocowymi, który należał do mieszkańców zburzonego domu.
Tak oto dotarliśmy do końca tej ulicy, pod wieloma względami nietypowej dla miejskiego pejzażu Maszewa. Jest ona jedną z najdłuższych w mieście ulic, a przy tym niemal na całej swojej historycznej długości ma nawierzchnię naturalną, gruntową, tak starą jak same miasto. Wyjątkiem jest wspomniany odcinek od octowni do zbiegu z ul. Wojska Polskiego, który wyłożono płytami betonowymi.
Na drugim końcu tej ulicy, od ówczesnej ul. Gen. Świerczewskiego (dzisiaj ul. Spacerowa) do terenu stadionu miejskiego została ona w ostatnich latach przedłużona również na tym odcinku utwardzona. Mimo swojej znacznej długości miała ona w swojej nowożytnej historii tylko siedem numerowanych zabudowań, z których tylko dwa są dzisiaj zamieszkałe i w użytkowaniu. Ta leżąca dzisiaj na uboczu, zaciszna ulica była kiedyś miejscem, do i z którego podążały karety wiozące barona Wolfganga II von Everstein, jego rodzinę i gości. Piszę o nich w artykule "Królewscy potomkowie w dawnym Maszewie".
Post scriptum (21-01-2021):
Przed kilkoma dniami na portalu "Goleniów - nasze miasto" Paweł Palica opublikował serię zdjęć z maszewskiej octowni, zatytułowaną "Stara octownia jak sceneria horroru. Urbex w Maszewie" [Urbex to nazwa opuszczonego osiedla - widma w Warszawie]. Autor publikacji tak zaczął ten fotoreportaż "Ponuro, a jednocześnie fascynująco wyglądają obecnie wnętrza zamkniętej przed laty octowni w Maszewie". Oto dzisiejszy widok hali fermentacyjnej.
Istotnie, sceneria gotowa dla filmu kryminalnego, ... albo dla mniej modnego, a bardziej wartościowego gatunku - komedii politycznej, o cenie tak zwanej "transformacji", jaką do dziś płacą w Polsce lokalne społeczności. Może należałoby te wnętrza zaoferować producentom filmowym jako gotowe atelier? Kto wie, może wpłynęłoby trochę grosza do kasy miejskiej w Maszewie.
Zakończmy wizytę w byłej octowni osobistą refleksją, jaką po obejrzeniu zdjęć była uprzejma podzielić się z nami pani Bożena Kuźma, rodowita Maszewianka: "Wspomnienia odżyły, aż łza mi się zakręciła. Tam mieszkałam kilka lat (2-3), tam się bawiłam. Chodziłam po octowni, patrzyłam na olbrzymie kadzie (a dla 8-9 letniego dziecka to były Guliwery). Pamiętam panie jak myły butelki w gorącej wodzie, czasami bez rękawic. To było dla mnie potworne, ich zmęczone oczy... ten zapach.... Znałam tam niemalże każdy kąt. Teraz ... pusto jak po wojnie, wszystko zniszczone... przez rękę ludzką i upływ czasu. Smutne, choć i tak w oczach mam dawną octownię tętniącą życiem. Fantastyczne zdjęcie - to na którym wisi fartuch...to takie symboliczne pożegnanie :( wzruszyło mnie. Dziękuję autorom tych zdjęć. Szkoda, że nie mogłam tam być razem z nimi. W październiku byłam koło octowni, ale nie śmiałam tam sama wejść. Zresztą brama była zamknięta. Najbardziej dla mnie przykra była cisza".